Wszystkie strony postępowania karnego w sprawie zawalenia się namiotu nad lodowiskiem - to zdarzenie ze stycznia 2013 roku - są zgodne: to wyjątkowo trudna sprawa.
Przypomnijmy, że konstrukcja namiotu nad czynnym już wtedy lodowiskiem załamała się pośrodku. Obsługa wcześniej usłyszała niepokojące trzaski, więc wszystkich znajdujących się na lodowisku łyżwiarzy ewakuowano - nikomu nic się nie stało. Namiot postawił kilka dni wcześniej Leśny Park Kultury i Wypoczynku. Na jego zamówienie konstrukcję przygotowała firma Solidkon z Włocławka. Jej właściciel Marcin L. zasiada w tej chwili na ławie oskarżonych.
Wczoraj - podczas kolejnej odsłony procesu - przed sądem pojawili się biegli, którzy przygotowywali m.in. analizę wytrzymałościową namiotu. Nie zostawili na oskarżonym suchej nitki. W tle pojawiał się wyraźny zarzut, że nie jest on inżynierem budownictwa, tylko mechaniki.
- Czy jest pan inżynierem budownictwa? Nie. Więc nie ma o czym rozmawiać - stwierdził ostro do oskarżonego w pewnym momencie rozprawy Wojciech Chruściel, biegły z Instytutu Techniki Budowlanej w Warszawie. Biegłego musiał uspokajać - dość niemrawo - sąd.
Nie przeszkodziło mu to jednak podczas odpowiedzi na pytania trzymać ręki w kieszeni lub spoglądać na zegarek...
- Czy biegły brał pod uwagę podwieszenie nagłośnienia oraz oświetlenia? Jakie mogły mieć wpływ na nośność konstrukcji? - dopytywał Wojciecha Chruściela mecenas Witold Burker, obrońca oskarżonego. Biegły odpowiedział, że nie było to brane pod uwagę w obliczeniach, ale wtedy - o ile sprzęt byłby podwieszony do konstrukcji namiotu - „przekroczenie nośności byłoby jeszcze większe”.
Istotną opinię wygłosił biegły dr Zygmunt Zygmuntowicz z Bydgoszczy. Stwierdził: - Marcin L. nie miał uprawnień do budowy. Spoiny konstrukcji były nieprawidłowo przygotowane, mimo użycia do konstrukcji materiałów certyfikowanych.
Biegły podkreślił jednocześnie, że nie pamięta w swojej 40-letniej karierze zawodowej przypadku, żeby namiot o takiej powierzchni i rozciągłości - ponad 26 metrów - został postawiony jedynie na podstawie zgłoszenia budowlanego.
- Gdyby na tym etapie wydano pozwolenie na budowę, co jest rolą architekta miasta, sprawa w ogóle by nie istniała - podkreślał . Z drugiej strony jednak, jego zdaniem - błędy konstrukcyjne namiotu były tak duże, że „prędzej czy później by się zawalił”. - Sprowadzanie kwintesencji sprawy do grubości śniegu na dachu namiotu jest absurdem - stwierdził dr Zygmuntowicz.