Zdesperowani sadownicy uznali, że nie opłaca się im zrywać owoców, więc drzewka w sile wieku i owocowania wycinają. To naprawdę zły czas dla polskich producentów.
<!** Image 3 align=right alt="Image 128030" sub="Skupujący grzyby sygnalizują, że coraz mniej jest zbieraczy, którzy przynoszą swój zbiór / Fot. Jacek Smarz">Nie dość, że cena z roku na rok spada, to często towar trzeba dowieźć osobiście, bywa, że kilkaset kilometrów od sadu. Kolejna bolączka - pełne chłodnie, a przecież świeży owoc w nieskończoność czekać nie może.
Źle i dramatycznie
- Źle jest z wiśnią - mówi Wojciech Klimkiewicz, właściciel sadu we Wtelnie. - Cena za kilogram tego owocu waha się od 80 do 90 groszy. Zrywający żądają za swoją pracę 50 groszy. Dla producenta niewiele zatem zostaje, a gdzie tu mowa o środkach ochrony roślin, o modernizacji plantacji (w sklepie cena kilograma wiśni to 2-3 zł - przyp red.). Mnie aż tak te kłopoty nie dotyczą, bo wiśni mamy tylko 2,5 hektara, a reszta 140 hektarowego sadu to inne owoce. Bardziej niepokoi mnie dramatyczna sytuacja jabłek, zwłaszcza przemysłowych. Dwa lata temu za kilogram dostawałem 1,20 zł, w zeszłym roku 0,06 groszy, a w tym od 10 do 15 groszy. Zważywszy na to, że Polska była pierwszym światowym producentem koncentratu jabłkowego - tuż za nami uplasowały się Stany Zjednoczone - to przykra odmiana.
<!** reklama>Na rynek weszli producenci chińscy. Z jabłek niskiej jakość robią bardzo słodki koncentrat, a potem do tej mieszanki, za zgodą Parlamentu Europejskiego, dodawany jest chemiczny zakwaszacz. Z tej bazy robi się potem sok i co więcej, wolno go nazwać sokiem z naturalnych owoców. Dodam, że nasz koncentrat jest naturalnie kwaśny i dlatego przez lata tak ceniony. Sztucznie doprawianego soku na bazie chińskich jabłek nie da się rozpoznać. Szacuje się, że 80 procent producentów napojów w Polsce korzysta z takiego wsadu. Przecież chodzi o to, by wyjść na swoje. Zdarza się, że zbieramy jabłka tylko po to, by w sadzie zachować porządek.
Blady strach padł na łowców ślimaków. W tym roku wojewódzki konserwator przyrody zakazał zbierania winniczków Kujawsko -Pomorskim z powodu zagrożonej populacji skorupiaków. Inne województwa mają znacznie gorzej, na przykład w Wielkopolsce to już kolejny sezon, gdy winniczków nie wolno dotykać. - Mam swoje zdanie na ten temat - mówi Adam Kozłowski, właściciel firmy Korona II z miejscowości Rybitwy koło Pakości, która skupuje owoce, warzywa, skorupiaki. - Niestety, musimy się dostosować, bo za złamanie zakazu trafia się do aresztu. Inne obostrzenia to wielkość winniczków. Muszą mieć przynajmniej trzy centymetry średnicy w muszli. Kłopot jest też, gdy już pojawiają się jajeczka. Ślimaki są obojnakami, rozmnażać mogą się w pojedynkę. Gdy wyprodukują jaja, nie wolno ich już ruszyć. W ogóle zbiory odbywają się przepisowo wyłącznie od 1 do 30 maja. Tyle że w zależności od pogody, ślimaki mogą się chować i wychodzić. Gdy pokażą się dopiero około 20 maja, wtedy czasu na ich pozyskiwanie jest naprawdę bardzo mało. Zręczny zbieracz może dziennie dostać od 100 do 150 złotych.
Ślimaki żywe przechowuje się tydzień. Tyle mają czasu na wypróżnienie się. Skorupiaki zabijane są później gorącą parą, następnie wyspecjalizowane pracownice wycinają z nich tuszki, potem czas do chłodni, a w przyszłości może i na francuskie stoły.
Bez na jeansy
W Rybitwach skupuje się także czarny bez i kasztany. Z bzu produkuje się soki, napoje, herbatki, ale także barwnik do spodni jeansowych oraz płyn do pieczątek, którym pieczętowane są zabite w ubojni na przykład świnie. Chodzi o to, by żywność nie kontaktowała się z żadnymi sztucznymi barwnikami.
Wyciągi z kasztanów trafiają zaś do firm kosmetycznych, farmaceutycznych. Dzięki owocom kasztanowca leczy się choćby żylaki, szybciej goją się rany. Tu w zbieractwie celują uczniowie. Właściciele skupu zapraszają we wrześniu.
Specjaliści branży grzybiarskiej skończyli właśnie z kurkami. Najlepsi przynosili do skupu w Kościerzynie nawet trzy skrzynie, po 5 kilogramów każda. Za kilogram można było dostać 7 złotych. Wykluczone przynoszenie zgrzanych, albo przemokniętych kurek. Jagód już coraz mniej, wszak zbierane są już od końca czerwca. Kilogram czarnych kulek to około 5,70 zł w portfelu.
Grzybiarze sygnalizują jeden poważny problem. - Ubywa nam zbieraczy - obawia się Małgorzata Skurczewska z firmy Bruspol. - Wielu wyjechało na emigrację zarobkową, starsi się wykruszają z powodu wieku, młodzi zbierać nie chcą. Pod koniec sierpnia oczekujemy na podgrzybki, borowiki, właściwie już są sygnały o pojedynczych grzybkach. Cena się zmienia, zależy od tego, jak zachowają się kontrahenci. Na przykład Niemcy i Austriacy lubią nasze kurki. Tyle że wysyp kurek odnotowano także na Litwie i Ukrainie. Jeśli tamta cena będzie niższa, a to jest możliwe, nie będziemy konkurencyjni. Zaznaczam, że grzyby wciąż skupujemy, nie ma problemu ze zbytem. A Polacy jakoś kurek nie pokochali. Jesteśmy świetni w zbieraniu, nie w konsumowaniu.