Polskie jabłka, gruszki, morele, wiśnie, śliwki i brzoskwinie, a także kapusta, kalafiory, kalarepy i wiele innych nie wyjadą już za wschodnią granicę. Rosja nałożyła na nasze produkty embargo. Przyczyny? Nie dość, że polityczne, to kuriozalne.
Rosyjski nadzór sanitarny - Rossielchoznadzor - uznał, że w 90 procentach polskich jabłek przekroczono od 2 do 15 razy poziom pestycydów. W dodatku rosyjskie laboratoria zidentyfikowały na polskich owocach owocówkę południóweczkę.
- Tyle że ten szkodnik nie występuje w Polsce, a rosyjskie laboratoria nie posiadają akredytacji, to co kontrolują i w jaki sposób, pozostaje dla wszystkich tajemnicą - zauważa Wojciech Klimkiewicz, prowadzący gospodarstwo rolne i sadownicze we Wtelnie.
Polskie jabłka pod inną banderą
- Nie raz już mieliśmy do czynienia z nakładaniem na rolnictwo embargo. Ale powiedzmy sobie szczerze, tego typu blokady można obejść, a jabłka wjadą do Rosji jako jabłka niemieckie czy inne. Warunki są dwa - rosyjski konsument musi chcieć nadal jeść polskie jabłka, a embargo nie może zostać nałożone na wszystkie kraje unijne. Oczywiście, tego typu zabiegi kosztują i zysk ze sprzedaży dla producentów jest o wiele mniejszy - twierdzi sadownik.
Niestety, dla producentów, a na szczęście dla konsumentów, ceny owoców w tym roku są niezwykle niskie. I jeszcze spadną, gdy rynek zaleją owoce, które pierwotnie planowano wywieźć za wschodnią granicę.
- Ceny są niskie, czasem poniżej opłacalności produkcji. Mamy urodzaj, w dodatku część producentów przytrzymała owoce licząc, że ceny będą wyższe, ale się przeliczyli - zauważa Wojciech Klimkiewicz.
- Konsumentom pozostaje najeść się dobrych polskich owoców za niewielką cenę.
Rolnicy i sadownicy z nadzieją i zainteresowaniem spoglądają na inicjatywę „ Zrób na złość Putinowi, jedz polskie jabłka”.
Niech akcja trwa cały rok
- Zwiększony popyt na rynku wewnętrznym jest jakąś nadzieją dla nas. Przecież spożycie jabłek w Polsce jest bardzo niskie, gdy będziemy ich jeść więcej, wyjdzie to wszystkim na zdrowie - uważa Wojciech Klimkiewicz.
- Popieramy każdy pomysł na wzmocnienie patriotyzmu gospodarczego, choć akurat dokładanie do tej akcji prezydenta Putina nie jest zbyt szczęśliwe. My jako Związek Sadowników RP nie chcemy angażować się w akcje naznaczone politycznie - zaznacza prezes związku i poseł PSL Mirosław Maliszewski. - Oby ta akcja trwała cały rok, a nie była tylko chwilową zabawą w Internecie.
Prezes podkreśla, że tylko polscy producenci padli ofiarą rosyjskich restrykcji. - Będziemy próbować zwiększyć naszą sprzedaż na rynkach, na których byliśmy obecni w mniejszym zakresie. Postaramy się również, by kwestią embarga zajęła się Komisja Europejska, bo ten problem trzeba rozwiązać na tym szczeblu - nie ma wątpliwości Mirosław Maliszewski.