Ulica Pagórek na Miedzyniu sprawia wrażenie bardzo spokojnej. Wije się stokiem zbocza, a wzdłuż niej rozmieszczonych jest ledwie kilkanaście niewielkich domów.
Wśród nich nie ma już tego, który znajdował się powyżej skarpy, a w którym w latach 60. doszło do głośnej zbrodni. Wówczas mówili o niej nie tylko wszyscy mieszkańcy Miedzynia, ale i cała Bydgoszcz.
<!** reklama>
W piętrowym domu mieszkały cztery rodziny, w sumie około 20 osób. Jedno z mieszkań na parterze zajmowało małżeństwo z 3-letnim stażem. Jerzy P. miał 27 lat, Zofia była o 5 lat młodsza.
Między małżonkami coraz częściej dochodziło do kłótni. Jerzy pił niemal na okrągło. Kiedy tylko gdzieś się zatrudnił, zaraz wylatywał z pracy za pijaństwo. Zofia czyniła mu z tego powodu codziennie wyrzuty.
Nocny spacer do składziku
Nie inaczej było i 20 lutego 1963 roku. Kiedy Zofia wróciła z drugiej zmiany po godz. 22, jej małżonek odsypiał całodzienne zmagania z zawartością flaszki wódki. Jerzy został obudzony, a następnie zmuszony do wysłuchania codziennej porcji połajanek. Niebawem małżonkowie udali się na spoczynek, choć nie odbyło się to w zgodzie.
Około 3 w nocy Jerzy przebudził się. Jak potem wielokrotnie oświadczał, nie potrafił wyjaśnić, co nim dalej powodowało. Udał się mianowicie do szopy na podwórzu, skąd przyniósł siekierę. Obuchem narzędzia wielokrotnie uderzył śpiącą żonę w głowę. Nie sprawdzał, co się z Zofią stało. Nakrył jej ciało pierzyną i spokojnie zasnął. Rano, kiedy stwierdził, że żona nie oddycha, napił się i ponownie zasnął. Przespał dzień i następną noc.
Cały kolejny dzień wystraszony Jerzy spędził poza domem. Na noc udał się do swojej matki. Dopiero kolejnego dnia zdecydował się na powrót do mieszkania w domu przy ul. Pagórek. Już wiedział, jak wybrnąć z sytuacji. Na stacji CPN kupił kanister pełen benzyny, za pomocą której chciał podpalić mieszkanie.
Ledwie jednak pojawił się w progu domu, kiedy z drzwi mieszkania położonego naprzeciwko wyszła... jego własna teściowa, matka Zofii, mieszkająca na stałe w Elblągu. Miała w ręku wezwanie dla Jerzego na komisariat MO.
Gdzie jest moja córka?
Jak się okazało, teściowa akurat dzień po zabójstwie przyjechała do Bydgoszczy do swojej drugiej córki, która zajmowała lokal na parterze położony naprzeciwko. Pukała też do drzwi Zofii. Wieczorem zatelefonowała do miejsca pracy córki, gdzie dowiedziała się, że właśnie wszyscy są zaniepokojeni jej nieobecnością. Kiedy kolejnego dnia teściowa nie widziała ani Zofii, ani Jerzego, a drzwi do mieszkania wciąż były zamknięte, poszła na komisariat MO. Milicjanci przyjechali po pewnym czasie na miejsce, zapukali, oświadczyli, że nie mają na razie powodu do interwencji i... zostawili w drzwiach wezwanie dla Jerzego.
Kiedy ten dowiedział się o wszystkim od teściowej, oznajmił, że Zofia wyjechała do koleżanki na kilka dni, a następnie szybko zamknął się w swoim mieszkaniu. W głębokiej desperacji oblał mieszkanie benzyną i podpalił je, a następnie wybiegł z niego, krzycząc głośno, że spieszy się na komisariat.
Płomienie szybko zauważyli sąsiedzi. Pożar został ugaszony. Wówczas to zbrodnia została wykryta. Rozpoczęło się poszukiwanie zabójcy.
Jerzego P. zatrzymano wieczorem w mieszkaniu jego znajomego. Przyznał się do zabójstwa, aczkolwiek nie umiał wyjaśnić, co pchnęło go do tego kroku. Jeszcze w grudniu 1963 roku przed Sądem Wojewódzkim rozpoczął się proces Jerzego, oskarżonego o dwie zbrodnie - zabójstwo i podpalenie. Na dużej sali dla publiczności zabrakło miejsc...
Choć biegli nie byli jednomyślni co do jego poczytalności, sąd skazał Jerzego na karę śmierci.
Obrona wniosła rewizję, którą uznał Sąd Najwyższy. Do ponownego procesu doszło w styczniu 1965 roku. Jerzy P. skazany został ostatecznie na dożywocie, ponieważ, jak stwierdził sąd „publicznie wyraził skruchę i żal”.