Wrażenia miałem mieszane. Moich obaw nie wzbudziła solidność konstrukcji. Metalowe wsporniki budziły zaufanie, nawet przy założeniu, że część rodaków balkon traktuje jako składzik, na który wystawia się to, co w kuchni i pokojach się nie mieści, ale czego też żal wyrzucić. Sądzę nawet, że doczepiane balkony przy Spornej są bardziej bezpieczne niż spora część typowych balkonów w nieremontowanych od lat bydgoskich kamienicach.
Mniej przypadła mi do gustu estetyka architektonicznej nowinki. Na pierwszym etapie balkonów wprawdzie powstało tylko 70, ale też montowano je w nielicznych blokach. Ten, któremu mogłem się bliżej przyjrzeć, stojący równolegle do torowiska tramwajowego, był wprost oblepiony doczepionymi balkonami. Urody budynkowi to nie dodawało. Pomyślałem jednak, że i bez tych balonów bloki stawiane, jak sądzę, jeszcze w gomułkowskich czasach małej stabilizacji urodą nie zachwycały.
Za to skutecznie mogły zaspokajać głód dodatkowych metrów w klitkach, do których balkony przylegały. Kiedyś, gdy bloki przy Spokojnej były nowe, młodzi ludzie mieli dość równe perspektywy mieszkaniowe: najpierw książeczka mieszkaniowa ufundowana przez rodziców, potem pierwsze lata po ślubie przemieszkane z rodzicami lub teściami, następnie albo wynajem, albo upragniona przeprowadzka do małego spółdzielczego M. I wreszcie, po wykupie mieszkania, odkładanie na zamianę lokalu na większy. Teraz metr kwadratowy mieszkania kosztuje tak drogo, że dla starszych ludzi, którzy nie mogą liczyć na preferencyjny kredyt typu #naStart, dodatkowy balkon może być jedyną szansą na poprawę warunków mieszkaniowych.
