Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mój przyjaciel potwór

Redakcja
Ludzi, jak wiadomo, trzeba pilnować. Najbardziej przed nimi samymi.Bo generalnie jesteśmy średnio ciekawym gatunkiem.

A zawiść, chciwość i niepohamowanie w dążeniu do przyjemności sprawiają, że bywamy trudnymi partnerami. Ot, choćby dla takiej Natury, którą od lat pieczołowicie degradujemy, zatruwamy i robimy jej inne brzydkie i złe rzeczy. Ile tylko sił i środków starczy. Problem w tym, że Natura od czasu do czasu pokazuje nam swoją siłę. Trzęsie światem albo zalewa go gigantycznymi falami. I wtedy nasze cywilizacyjne zdobycze sprawdzają się tak sobie. I wówczas dopiero pokorniejemy.

Nowa "Godzilla" - superprodukcja nawiązująca do najbardziej chyba znanego cyklu o filmowych potworach - ma wyraźnie taki właśnie, ekologiczny motyw. Pyszni ludzie, zdobywcy świata, igrają przede wszystkim z energią atomową, więc Natura daje im solidnie po łapach. A potem sama przywraca światową równowagę, bo człowiek nie dałby rady. Tylko dlaczego zmajstrowano tę opowieść aż tak infantylnie i nudziarsko?

Bo o ile pierwsza część filmu - kiedy jeszcze niby nikt nie wie o co chodzi - jakoś się broni, to potem robi się niestety coraz smętniej. Potwory ganiają po ekranie i niszczą co mogą, efekty są całkiem, całkiem - lata świetlne od pierwszych filmów o Godzilli, w których przebieraniec w gumowym wdzianku dewastował plastikowe czołgi - tyle że cała opowieść jest z każdą chwilą coraz bardziej głupawa. A kiedy już widzimy tych amerykańskich żołnierzy z flagami na ramionach, którzy z modlitwą na ustach ruszają umierać za swój piękny kraj, to robi się nieznośnie... Swoją drogą dziwna ta armia USA, bo niby taka potężna, a w pewnym momencie składa przyszłość świata w ręce małego oddziałku żołnierzy, co niestety jest tu szczytem nielogiczności. W ostatniej fazie filmu nie ma się co zresztą bawić w szukanie logiki, bo chodzi o potworną demolkę, a całe eko-dęcie okazuje się tylko ideolo dla dzieciarni. I aż żal, że nie ograno bardziej chociażby motywu poddanej kwarantannie strefy po awarii elektrowni atomowej, czyli takiego japońskiego Czarnobyla, albo paru innych rzeczy, na których jeszcze można było oko zawiesić.

Tak więc wszystko zaczyna się od znalezienia na Filipinach kokonów jakiegoś prehistorycznego stwora. Niebawem dochodzi do tajemniczej awarii elektrowni jądrowej w Japonii. Po latach okazuje się, że do awarii doszło za sprawą złych dziwadeł, które znowu pojawiają się na horyzoncie. Jako, że ludzie sobie z nimi nie radzą, pomóc musi im nasz potworny sprzymierzeniec, czyli Godzilla, czająca się latami gdzieś w głębinach. Całość doprawiono jeszcze sosem rodzinnym - tata żołnierz, mama lekarka i ich dziecię też pomagają ratować świat.

Zastanawiam się tylko, po co zagoniono do tego filmu paru niezłych aktorów. Czy naprawdę do parominutowej przygrywki trzeba było zaangażować Juliette Binoche? I jeszcze odziać ją w zakrywający wszystko, łącznie z buzią, wielki kombinezon? No a ten biedny Ken Watanabe, który czarował i w "Otatnim samuraju" i w "Listach z Iwo Jimy"? Przez cały film obnosi twarz otępiałą ze strachu, patrzy w dal i rozdziawia buzię. Cóż, chyba musiał dostać naprawdę kosmiczne honorarium, że zgodził się na taką rolę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!