<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Podziwiałem ich i biłem pokłony już trzy razy. I podziwiam znowu, po raz czwarty. Co za magicy zdecydowali się przed laty na robienie filmu o piratach, kompletnie niemodnych tak mniej więcej od stu lat? Piratach, których perypetie nie są dziś ani egzotyczne, ani tajemnicze, tylko nieznośnie staromodne? No bo gdzież im do kosmitów, robotów czy choćby superwojaków... Ale ktoś kiedyś zaryzykował, co skończyło się zmajstrowaniem maszyny do wyciskania pieniędzy. Całkiem sympatycznej maszyny.
<!** reklama>Bo „Piraci z Karaibów. Na nieznanych wodach” tak naprawdę nie serwują nam niczego nowego, poza tym sympatycznym klimacikiem, który mieliśmy już wcześniej. No, może jeszcze bardziej zaakcentowana jest postać Jacka Sparrowa, granego przez Johnny’ego Deppa, bo wyraźnie twórcy serii uznali, że to on jest największą atrakcją cyklu. No i może mniej jest banialuk rodem z jakichś morskich opowieści, a więcej klasycznych żarcików. Ale poza tym dostajemy to, co lud lubi najbardziej. Oczywiście ten lud (całkiem spory), który już ukochał piratów - ci, do których ten gatunek w ogóle nie przemawia, wynudzą się bowiem wyjątkowo.
No, chyba że docenią sprawną realizację filmowych rzemiechów, dzięki którym zupełnie nie przejmujemy się sensem fabuły, za to cieszymy oczy poszczególnymi sekwencjami. Swoją drogą świat wykreowany w „Piratach z Karaibów” jest pociągający i przerażający zarazem, bo to świat w którym nie funkcjonują żadne wartości. Niby mamy lojalność, wiarę, honor i najróżniejsze uczucia, ale dobrze wiemy, że każdy ma to wszystko gdzieś, każdy każdego może po wielokroć zdradzić, oszukać, otumanić. Bo każdy gra tu zdecydowanie na siebie. Oczywiście najmniej kruche są w tym filmie, tak jak w życiu, te najbardziej toksyczne emocje, jak choćby pragnienie zemsty. Ale i co do nich nie mamy pewności, czy przetrwają kolejną scenę.
Tak więc znowu przenosimy się w czasy pirackich legend. Tym razem kilka najróżniejszych ekip - wysłannicy króla Hiszpanii, angielski korsarz, superpirat z supercórą oraz oczywiście Jack Sparrow wyruszają na poszukiwania źródła wiecznej młodości. Akcja zaczyna się na ulicach starego Londynu, potem przenosi się na Karaiby, które wtedy były dziewicze i bardzo, bardzo tajemnicze, no a dzisiaj są turystycznym rajem, gdzie tabuny ludzi wylegują się w formule all inclusive.
Powiem szczerze, że „Piraci z Karaibów. Na nieznanych wodach” są tak długaśni jak sam tytuł, i w pewnym momen- cie miałem wrażenie, że twórcy filmu poszli o jedną bijatykę za daleko. Co najmniej. No ale na szczęście pozostali jeszcze aktorzy. W Johnnym Deppie nie ma już może tej radochy grania, co w pierwszych częściach serii, ale oczywiście jak tylko pojawia się na ekranie, koncentruje całą naszą uwagę. Kradnie film całkowicie. I to nawet partnerującym mu aktorom tak dużego kalibru jak Penelope Cruz czy Geoffrey Rush.