<!** Image 1 align=left alt="Image 22174" >No i proszę, parę osób, dworujących sobie smacznie z Andrzeja Leppera i innych notabli Samoobrony, pewnie aż jęknęło z wrażenia. Bo wczorajszy raport „Rzeczpospolitej” o finansach w polskiej polityce nie pozostawia złudzeń - nasze partie to potężne firmy, których dochody idą w dziesiątki milionów. Do tego firmy nie do końca przejrzyste. A najbogatsza okazała się partia obrońców ludzi biednych - Samoobrona. Wycisnęła z różnych źródeł aż 50 milionów.
Raport mówi oczywiście o danych oficjalnych, o tym, co się dzieje „pod stołem” donoszą tylko skruszeni działacze, płaczący nad swą krzywdą - kiedy to na przykład nie wpisali ich na listę, choć przynieśli walizę pieniędzy. Nawet jednak te oficjalne dane są rewelacyjne - banki dają kredyty, entuzjaści wpłacają krocie, a państwo dopieszcza subwencjami. Czasami tylko między partyjnymi kasjerami zaczyna zgrzytać i wtedy panowie dają sobie publicznie po łapach (albo po papach). O dziwo, najmniej zastrzeżeń jest do PO, na którą w czasie kampanii wyrzekano niemiłosiernie, pytając gromko, za ile te billboardy z człowiekiem, co to miał dziadka.
Cóż, demokracja kosztuje, ale brak demokracji kosztuje więcej. Tyle że rozpędzone finansowo partie są jak magnes. I coraz częściej spotykamy młodzianków, którzy nadzieję na życiową karierę pokładają w partyjnych podbojach, wcale się przy tym nie krygując. Bo czasy wstydu z początków III RP już minęły. A może to i zdrowsze, niż ideowa gorączka? Chyba że kończy się jak ostatnio w Warszawie, gdzie młodzi partyjni dorwali się do mieszkań komunalnych.
Wracając zaś do raportu... Jest tam też ciekawostka dotycząca PSL. Otóż obrońcy wsi sielskiej wyciągnęli w zeszłym roku 35 milionów dochodu, z tego aż 28 - ze sprzedaży nieruchomości. To się nazywa partia z tradycjami. Bo jak się ma tyle tradycji, to nie trzeba się prosić po bankach.