<!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/warta_ryszard.jpg" >Bogdan Klich poległ czy nie? Oto jest pytanie. Dotyczy ono ministra obrony narodowej, którego premier Tusk od rana przez ładnych kilka godzin maglował, by wymusić zgodę na drakońskie cięcia oszczędnościowe w resorcie. W czasie tego maglowania krążyły informacje od tych, którzy wiedzą lepiej, że Bogdan Klich niechybnie polegnie, że straci swe stanowisko i zastąpi go ktoś bardziej kreatywny w odchudzaniu monowskiego portfela.
Po południu, gdy okazało się, że jednak z MON da się wycisnąć około 2 miliardów, wiadomo było, że Klich pozostanie. A więc nie poległ. Ale czy na pewno? Cóż z tego, że uratował stanowisko, skoro poległ podstawowy cel, z jakim szedł do tego ministerstwa. Klich miał być tym ministrem, który przygotuje wielki skok modernizacyjny polskich sił zbrojnych. Uzawodowienie armii, wielkie programy zakupów nowoczesnego sprzętu, szeroki udział w misjach zagranicznych, które poza celami politycznymi są przecież znakomitym poligonem do zdobywania doświadczeń - to tylko niektóre elementy ambitnego programu reform.
<!** reklama>Kłopot w tym, że wobec takiej skali cięć, wszystko to zostanie odłożone, o ile w ogóle nie pójdzie w diabły. Co gorsza, unowocześnianie sił zbrojnych to nie tylko nasza sprawa, ale także kwestia zobowiązań sojuszniczych Polski wobec NATO. Mało tego, cięcia w budżecie MON to śmiertelne zagrożenie dla polskiej zbrojeniówki. Cały ten przemysł od upadku PRL balansował na krawędzi, tym razem może stanąć nad przepaścią. W efekcie znowu będziemy mieli okazję do obserwowania w Warszawie najazdów związkowców z zakładów przemysłu zbrojeniowego, którzy będą strzelali petardami, palili kukły, ale ostatecznie wywalczą nic albo niewiele.