Wystarczy 301 głosów „za”, by z zajezdni nie wyjechał ani jeden pojazd. Wczoraj o godzinie 3 rano w Miejskich Zakładach Komunikacyjnych rozpoczęło się zakładowe referendum.
<!** Image 2 align=right alt="Image 73418" sub="Rafał Rajski, Zenon Trystuła i Wojciech Rataj - pracownicy bydgoskich MZK wyrazili swoją opinię w referendum /Fot. Tadeusz Pawłowski">- Potrwa dwie doby - wyjaśnia Andrzej Arndt, przedstawiciel Związku Zawodowego Pracowników Komunikacji Miejskiej MZK. - Chcemy, by wszyscy mogli wziąć w nim udział.
Załoga liczy około 1200 osób - referendum będzie ważne wtedy, kiedy weźmie w nim udział ponad połowa pracowników. Jeśli większość powie „tak”, związek, który nadal domaga się zwolnienia prezesa spółki, przeprowadzi bezterminowy strajk okupacyjny.
- Wystarczy 301 głosów „za”. W tej chwili frekwencja jest bardzo duża. Tylko nieliczni odchodzą od urn nie oddając głosu - mówi Andrzej Arndt i dodaje, że dłużej związkowcy już czekać nie mogli, bo: - Ani zarząd spółki, ani przedstawicie właściciela, czyli prezydent, nie przystąpili do negocjacji. Zgodnie z ustawą, mamy więc prawo do przeprowadzenia strajku.
<!** reklama>Związkowcy nie podają jeszcze terminu, czekają na wynik sondażu. Jeśli większość zadeklaruje wolę uczestniczenia w strajku, to już w poniedziałek może na dobre stanąć komunikacja miejska.
Miasto, o czym mówi Lucyna Kojder-Szweda, zastępczyni prezydenta Bydgoszczy, uznało, że związkowcy postępują niezgodnie z przepisami.
- Wniosek o odwołanie prezesa był bezpodstawny - oświadcza wiceprezydent Lucyna Kojder-Szweda. - Podstawą sporu zbiorowego nie może być obsada stanowisk w spółce. Taka eskalacja protestu, którą robi pan Arndt, jest bezzasadna.
Wiceprezydent Lucyna Kojder-Szweda, wysoko oceniając pracę prezesa Witolda Dębickiego, przypomina, że tylko rada nadzorcza (zwykle na wniosek właściciela - przyp. aut.) ma prawo do powoływania i odwoływania prezesa spółki.
- Upatruję w tym tylko złą wolę przewodniczącego związku, a referendum i strajk uznaję za nieuprawnione - mówi Lucyna Kojder-Szweda i podkreśla, że jeśli dojdzie do zatrzymania komunikacji, to odpowiedzialność za jego skutki spadnie właśnie na lidera związku. - Wtedy podejmiemy odpowiednie kroki prawne.
Natomiast Andrzej Arndt powtarza, że i strajk, i referendum, zgodne są z przepisami, ponieważ odwołanie prezesa nie było jedynym z postulatów zgłaszanych przez organizację w chwili wejścia w spór zbiorowy. Pierwszym, przypominamy, była zmiana umowy z Mobilisem, dotycząca dzierżawy autobusów. MZK miały wypożyczyć je, by Mobilis mógł obsłużyć linię 69. Zarząd MZK realizując pierwszy postulat anulował umowę i sporządził nową. Ostatecznie sprzedano konkurencji stare jelcze i ikarusy.
- Poprosiliśmy pana prezydenta o spotkanie. Chcieliśmy przedstawić uzasadnienie wniosku. Niestety, pan prezydent nie chciał z nami rozmawiać - broni się Andrzej Arndt. - Otóż odwołanie prezesa może być przedmiotem sporu zbiorowego, jeśli dotyczy działania na szkodę spółki. A my właśnie taki zarzut stawiamy i to nie od dziś. Od pięciu lat.
Przewodniczący związku zaprzecza, jakoby kierował się „złą wolą” lub „chęcią zdobycia popularności” wśród załogi MZK.
- Od kilku tygodni prowadzimy spór zbiorowy, więc jeśli łamiemy prawo, to dlaczego nikt jeszcze nie interweniował? - zastanawia się Andrzej Arndt i dodaje, że zapowiadane przez organizację doniesienie do prokuratury jest gotowe i jeszcze dziś zostanie dostarczone.