Tym prikazem; „Morda w kubeł!”, który musiał usłyszeć od PiS-owskiej starszyzny, trochę mu na wstępie zaszkodzono. Dziennikarze, dla większości których była to absolutnie nowa twarz, pomyśleć sobie bowiem mogli, że albo facet jest wyjątkowo nieszczery, albo wyjątkowo niezorientowany, co się wokół niego dzieje.
Mniejsza o to, pierwsze śliwki robaczywki. Wojewoda na pierwszej stronie środowego „Expressu”, uśmiechnięty, przystojny, z toporem w dłoni, sprawia dobre wrażenie. Bije z niego młodość i krzepa. Dlatego wcale nie uważam, że jest to wojewoda przejściowy, którego w Bydgoszczy stare lisy zagryzą w parę miesięcy. Bo, jak przypuszczam, wojewoda nie będzie się do tych lisów zbliżał na mniejszy dystans, niż tego wymagają służbowy obowiązek i instrukcje ze stolicy. Również ze szczerością u Mikołaja Bogdanowicza nie jest najgorzej. Już na pierwszej konferencji prasowej w Bydgoszczy, kilka godzin po odebraniu nominacji od premier Szydło, powiedział to, czego od dnia wyborczego zwycięstwa przyznać otwarcie nie chcieli inni działacze PiS z okręgu bydgoskiego: „Mamy już mocne narzędzie w ręku, które ma wzmacniać największe miasta - Zintegrowane Inwestycje Terytorialne. Powstanie metropolii może jeszcze bardziej promować największe ośrodki kosztem mniejszych miejscowości”.
Czyli, mówiąc bez ogródek, Metropolię Bydgoską możemy sobie spokojnie wpiąć w segregator z napisem „Pomysły piękne, ale nierealne” i odstawić na półkę przynajmniej na cztery lata. A nasze dramatyczne i patetyczne potyczki z Toruniem wokół ustawy o powiecie metropolitalnym jakiś współczesny Jan Długosz powinien spisać w kronice chwały bydgos-kiego oręża, podsumowując, że danina krwi i nerwów okazała się daremna. A że ustawa już zapadła? To żaden problem. Ustawę można zmienić lub schować do zamrażarki. I byłoby to działanie dla perspektyw nowej władzy jak najbardziej pożyteczne. PiS ma największe poparcie i najwierniejszy elektorat w małych miejscowościach. Dlaczego zatem ich kosztem miałoby wzmacniać duże miasta?
Podejrzewam, niestety, że taki sam brak zainteresowania wykaże parlamentarna większość wobec społecznej inicjatywy utworzenia Uniwersytetu Medycznego w Bydgoszczy - nawet jeśli uda się zebrać w mieście wymagane 100 tysięcy podpisów pod tym projektem. Jaki bowiem interes miałoby PiS w zrażaniu do siebie wyborców z Torunia, by wesprzeć inicjatywę, na której czele stoi poseł PO z Bydgoszczy? Zauważyłem, że i poseł Latos, początkowo zaangażowany w walkę o niezależną uczelnię medyczną w Bydgoszczy, ostatnio przestał wypowiadać się na ten temat.
Narzekaliśmy, że podział władzy: marszałek z Torunia, wojewoda z Bydgoszczy to marny interes. A jak wiatr się zmienia, to trafia się nam gość z Kruszwicy. - Jarosław Reszka
Żałować wreszcie można, że na stołku wojewody nie mamy mocnego człowieka z Bydgoszczy, z tego powodu, iż rola wojewody będzie teraz rosła. PiS nie ma władzy w samorządach. Będzie zatem starało się powiększać władzę rządowych namiestników w terenie. O pierwszym kroku w tym kierunku już głośno się mówi. Zniknąć ma Narodowy Fundusz Zdrowia, zaś podziałem pieniędzy na leczenie w terenie mają zajmować się służby wojewody. Szlag by to trafił! Tyle lat jęczeliśmy, że podział władzy w regionie w myśl zasady marszałek z Torunia, wojewoda z Bydgoszczy był dla nas geszeftem typu „Zamienił stryjek siekierkę na kijek”. I jak wreszcie wiatr zaczyna wiać w stronę wojewody, to trafia się nam dżentelmen z Kruszwicy... Z drugiej strony, sądzę, że gdyby nawet to stanowisko zajął mocny człowiek z Bydgoszczy, to wobec centralizacji władzy i wodzowskiego stylu jej pełnienia niewielkie miałby pole manewru.
A władza samorządowa nie traci dobrego samopoczucia. W tym tygodniu do moich rąk trafiło dzieło zatytułowane „Album ZTPOK”. Na papierze kredowym formatu A4, w pełnym kolorze i w sztywnej okładce, prezentuje ono kilkadziesiąt zdjęć z budowy i otwarcia... bydgoskiej spalarni śmieci. Oto wybrane tytuły rozdziałów: „Rampa najazdowa”, „45-metrowy komin”, „Budynek administracyjno-socjalny”, „Kompostownia”, „Stacja przeładunkowa odpadów komunalnych w Toruniu”. Pod zdjęciami nikt się nie podpisał, podobnie pod krótkimi tekstami. Próżno też szukać nazwy zakładu poligraficznego, drukującego dzieło, przy którym albumy z czasów propagandy sukcesu wydają się reprodukcjami skarbów Luwru. Wiadomo tylko, kto za nie zapłacił. Na pierwszej stronie okładki widnieej logo władz Bydgoszczy, na ostatniej znak miejskiej spółki ProNatura i dwa znaki obszarów finansowania z kieszeni Unii Europejskiej - Funduszu Spójności oraz Infrastruktury i Środowiska. Można domyślić się, że i za ten „album” zapłaciła Unia. Niemniej pieniędzy wyrzuconych w śmieci żal.