Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Makabryczne znalezisko

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Obowiązkiem obywatela Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej było rzetelnie informować o wszystkim Milicję Obywatelską. Sama MO z kolei ściśle cenzurowała wszystkie informacje.

Obowiązkiem obywatela Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej było rzetelnie informować o wszystkim Milicję Obywatelską. Sama MO z kolei ściśle cenzurowała wszystkie informacje.

<!** Image 2 align=none alt="Image 174501" sub="Tor regatowy w Brdyujściu, arena wioślarskich i kajakowych zawodów już od 1912 r. Stąd właśnie, w maju 1974 roku, wyłowiono szczątki Urszuli S. / Fot. archiwum">Dziś to niewyobrażalne, ale w tamtych czasach często o zabójstwie czy napadzie mieszkańcy dowiadywali się drogą szeptanki. MO nakładała na ówczesne media obowiązek milczenia, często aż do wykrycia sprawcy zbrodni. Do takiego przypadku doszło m.in. w Bydgoszczy w 1974 r.

<!** reklama>16 maja ukazał się w bydgoskiej prasie komunikat następującej treści: „Komenda Miejska MO w Bydgoszczy zwraca się z prośbą o przekazywanie informacji o kobietach, które w ostatnich dniach wyszły z domu i dotychczas nie powróciły”. Dwa dni później gazety zamieściły komunikat wraz ze zdjęciem 43-letniej Urszuli S., apelujący o „zgłaszanie się osób, które w ostatnich dniach ją widziały”.

Dopiero we wtorek, 21 maja, komendant miasta, ppłk E. Milej, przekazał prasie pierwsze informacje wyjaśniające obydwa komunikaty. Na szczegóły bydgoszczanie musieli jednak poczekać jeszcze parę tygodni.

Dwa dni po regatach

Okazało się wówczas, że cała sprawa rozpoczęła się we wtorek rano, 14 maja 1974 r. Jeden z mieszkańców ul. Witebskiej w Bydgoszczy, zapalony wędkarz, wybrał się na ryby na teren bydgoskiego toru regatowego. Zrobił to po kilkudniowej przerwie, bowiem w weekend na torze odbywały się wioślarskie mistrzostwa Bydgoszczy. Najpierw łowił z barki, potem z brzegu - opodal wieżyczki sędziowskiej. Wracając, dostrzegł w wodzie dziwnie wyglądającą rzecz. Kiedy wydobył ją podbierakiem do ryb, natychmiast z przerażenia wyrzucił ją z powrotem do wody. Była to ludzka noga.

Powiadomiona milicja znalazła we wskazanym miejscu w sumie dwie nogi i jedną rękę. Jak stwierdzili biegli, były to szczątki ludzkie, rozkawałkowane po śmierci. Należały do kobiety w średnim wieku. Przed śmiercią odniosła ona liczne obrażenia, o czym świadczyły sińce. W krwi wykryto potężną dawkę - aż 3,5 promila alkoholu. Sprawa była „gorąca”, bowiem szczątki nie mogły pochodzić sprzed kilku dni, gdyż zostałyby zauważone w czasie zawodów. Jak ustalono w szpitalnym prosektorium, również od chwili zgonu ofiary nie minęła nawet doba.

Milicja nie znalazła żadnego punktu zaczepienia dla zidentyfikowania zwłok, a tym bardziej przeprowadzenia śledztwa. W ostatnich dniach nie było żadnego zgłoszenia o zaginięciu osoby podobnej do ofiary, w okolicy znalezienia szczątków nie odkryto żadnych charakterystycznych śladów, a tym samym nie ustalono nawet miejsca wrzucenia kończyn do wody. Pozostawało zatem czekać na jakiekolwiek informacje. Było praktycznie pewne, że prędzej czy później muszą się pojawić.

I tak też się stało. Już następnego dnia jeden z mieszkańców pobliskich budynków zrelacjonował milicji historię związaną z napotkaniem w nocy nad brzegiem toru nieznanego mężczyzny, który niósł dużą pustą tekturową walizkę, a zagadnięty, spiesznie się oddalił.

Trzy dni później śledczy wiedzieli już, do kogo należały szczątki. Urszula S. była notowana w policyjnej kartotece. Mieszkała samotnie, z rodziną kontaktowała się rzadko, pracowała wyłącznie dorywczo, dlatego nikt nie zgłosił jej zaginięcia.

Jak oświadczyli sąsiedzi ofiary, ostatnio często przebywał u Urszuli S. niejaki „Ludwik”, a w nocy z 11 na 12 maja słyszeli dochodzące z jej mieszkania dziwne hałasy. Potem nikt już kobiety nie widział.

Ludwika S. namierzono szybko. Nic jednak nie wskazywało na to, by mógł być sprawcą zbrodni. Jak twierdził, 12 maja rano Urszula S. wyszła o świcie z mieszkania razem z nieznajomą kobietą, która po nią przyszła i więcej jej na oczy nie widział.

Szczegółowe oględziny mieszkania najnowocześniejszymi wówczas dostępnymi technikami kryminalistycznymi szybko podważyły tę wersję. Użyty spektroskop ujawnił praktycznie w całym mieszkaniu starannie zmyte ślady krwi. Także na leżącym na kuchennym kredensie stołowym nożu, który okazał się narzędziem zbrodni, i na marynarce Ludwika S. Wszędzie była to krew należącej do tej samej grupy, jaką miała ofiara.

Bez motywu

Już 18 maja, cztery dni po dokonaniu zbrodni, Ludwik S. został aresztowany. Wykrycie tej zbrodni zostało przedstawione w ówczesnej prasie jako wielki sukces milicji dzięki nowoczesnym technikom kryminalistycznym i ofiarnej pomocy społeczeństwa.

Po odnalezieniu reszty poćwiartowanych zwłok, dzięki wskazaniu miejsc ich ukrycia przez konkubenta ofiary (korpus wydobyty został z glinianki na wysypisku śmieci opodal stacji Bydgoszcz Wschód, a głowę odkopano w lasku koło Trzcińca, za wiaduktem przy ul. Szubińskiej), udało się ustalić, że Urszula S. została uduszona. Ludwik S. do końca twierdził, że obydwoje byli pod znacznym wpływem alkoholu i jego konkubina zmarła z przyczyn naturalnych, przez niego niezawinionych.

Śledczy nie dali wiary tym twierdzeniom. Jednak dlaczego Ludwik miał zabić Urszulę, nie udało im się, mimo przesłuchań i obserwacji psychiatrycznych, ustalić.

Niemal rok po zabójstwie akt oskarżenia trafił do Sądu Wojewódzkiego. Zapadł, jak wówczas praktycznie w każdym przypadku zabójstwa bywało, wyrok śmierci. Sąd Najwyższy jednak doszukał się okoliczności łagodzących i uznając Ludwika S. za winnego, skazał go na karę 25 lat pozbawienia wolności.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!