4 sierpnia 1966 r. mieszkańcy naszego miasta zaalarmowani zostali wiadomością o tajemniczym zaginięciu aparatu z radioaktywnym preparatem zagrażającym zdrowiu i życiu.<!** Image 2 align=none alt="Image 171969" >
Jak informowały w nadzwyczajnych komunikatach radio i prasa, dwa dni wcześniej z zakładu doświadczalnego Biura Urządzeń Techniki Jądrowej w Bydgoszczy miały być dostarczone do Warszawy samochodem „Nysa” 43 izotopowe czujniki dymu, aparaty zawierające źródło promieniowania. „Są to cenne, wielkości szklanki, urządzenia używane jako wykrywacze dymu np. w kopalniach i innych obiektach przemysłowych” - informowano. Tymczasem 2 sierpnia 1966 r. o godz. 8.55 Centralne Laboratorium Ochrony Radiologicznej „Celor” w Warszawie zawiadomione zostało o zniknięciu w Bydgoszczy z samochodu jednego z zasobników. <!** reklama>
Dochodzenie w sprawie prowadzić miała bydgoska milicja. Jak wynikało z pierwszych ustaleń, kierowca nysy przed wyruszeniem do Warszawy od 1 sierpnia godz. 15.30 do 2 sierpnia godz. 2 w nocy parkował samochód na Starym Rynku w Bydgoszczy w pobliżu swojego miejsca zamieszkania. Wbrew zasadom pozostawił nysę bez nadzoru konwojenta. Jasne było, że najprawdopodobniej to w tym czasie czujnik skradziono.
Wiadomość o kradzieży obiegła całą Polskę. Telewizja, radio i prasa ostrzegały: ładunek posiada charakterystyczny dla substancji promieniotwórczych znak ostrzegawczy w postaci czerwonej koniczynki na żółtym tle. „Znajdujący się w środku preparat izotopowy jest wysoce toksyczny i w przypadku wyjęcia z pudełka może być szkodliwy dla życia ludzkiego. MO ostrzegała osoby, które go posiadały lub wiedziały, gdzie jest, aby natychmiast oddać go na najbliższym posterunku. Apelowano o informacje telefoniczne.
3 sierpnia wyjechała do Bydgoszczy specjalna ekipa techniczno- awaryjna „Celoru”, by wziąć udział w wytropieniu miejsca znajdowania się skradzionego ładunku.
Poszukiwania zajęły dwa tygodnie, nim dumnie obwieszczono, że „czynności operacyjno-wywiadowcze doprowadziły do odszukania czujnika i sprawców kradzieży”. O przebiegu poszukiwań poinformował dziennikarzy na konferencji prasowej 15 sierpnia sam zastępca komendanta miasta MO mjr B. Kowalski wespół z zastępcą szefa Proratury Powiatowej R. Kosińskim.
Do sukcesu doprowadziła „analiza popełnionego czynu” oraz, jak podkreślono, „wydatna pomoc społeczeństwa”. Dlatego poszukiwania rozpoczęto w środowiskach młodzieży, głównie zamieszkującej Stary Rynek i ulice przyległe. 13 bm. przeprowadzono kilkanaście rewizji. Jedna z nich doprowadziła do odnalezienia czujnika zawiniętego w gazetę i schowanego w piwnicznym oknie przy ul. Magdzińskiego 9. Jednocześnie ujęto sprawcę kradzieży, którym okazał się Grzegorz F., chłopiec, który już kilkakrotnie uciekał z domu. Jak wyjaśnił, krytycznej nocy odchylił on szybkę nysy i wyciągnął jedną z paczek, nie znając jej zawartości. Przez pewien czas przechowywał czujnik w zwałach węgla, a następnie w mieszkaniu kolegi, Bolesława G. Przyczyna kradzieży była prozaiczna. Obaj chłopcy nie mieli zielonego pojęcia, co znajduje się w skradzionej skrzyneczce, jednak po jej oznaczeniach przypuszczali, iż może być bardzo cenna. Mieli nadzieję, że za sprzedany aparat kupią sobie rowery.