Trzy tysiące Malgaszy, pięć lemurów w klatkach, jeden krokodyl w wannie. Egzotyczni podopieczni. Dwie białe twarze na przestrzeni 300 kilometrów, czyli dwaj bydgoscy misjonarze ze Zgromadzenia Ducha Świętego nie mają łatwego zadania.
<!** Image 2 align=right alt="Image 145683" sub="Ojciec Dariusz Marut z małymi Malgaszami. Dzieci trzeba ubrać, nakarmić, nauczyć czytać i pisać. Ich rodzice to najczęściej analfabeci. Tak jest od pokoleń. Szansą na lepsze życie jest program „Adopcja na odległość”. / Fot. Archiwum o. Dariusza Maruta">Na Madagaskarze czas płynie znacznie wolniej niż w Europie. Postęp na tę wyspę jeszcze nie dotarł. Wieś Mampikony. Z prądem tu kiepsko, z wodą też. Duchaczom to nie przeszkadza.
Ojciec Michał Apiecionek na wyspę lemurów wyjechał 5 lat temu. Półtora roku temu dołączył do niego ojciec Dariusz Marut. Wygląd bardzo ich różni. Marutę można by wziąć za blokersa. Apiecionek ubrany jest po bożemu, z brodą i w okularach, jak misjonarz ze starych zdjęć. Obaj są zakochani w egzotycznej wyspie. O Malgaszach nie dadzą powiedzieć nic złego. Czasem tylko coś ich w nich denerwuje, np. nieziemska cierpliwość - pod drzwiami misyjnego domu potrafią czekać kilka godzin...
<!** reklama>Ojciec Dariusz twierdzi, że na Madagaskar trafił jakby wbrew sobie. - Dostajemy od przełożonych listę miejsc, w których nasza obecność jest pożądana (duchacze pracują w 65 krajach świata). Michał przyjechał kiedyś na urlop do Polski i zaproponował: „Przyjedź na Madagaskar”. Stwierdziłem, że to ostatnie miejsce, gdzie chciałbym się wybrać... No i proszę... - wzdycha zakonnik.
<!** Image 3 align=left alt="Image 145683" sub="Ojciec Michał Apiecionek na polu ryżowym. Dobre plony to być albo nie być dla mieszkańców Mampikony.
/ Fot. Archiwum o. Dariusza Maruta">Misja w Mampikony znajduje się na terenie grupy etnicznej nazywanej Tsimihety, co oznacza
„ci, którzy nie obcinają włosów”.
- Według starego zwyczaju, po śmierci króla na znak żałoby trzeba było obowiązkowo obciąć włosy. Kiedyś mieszkańcy się zbuntowali i tego nie zrobili, ale nazwa została do dziś - wyjaśnia o. Michał.
W Mampikonach jest tylko kilka murowanych domów, reszta zabudowań to bambusowe chatki uszczelniane gliną, stojące wprost na klepisku. Silniejszy powiew wiatru i chatynki nie ma, a co dopiero mówić o lubiących tę okolicę cyklonach, których podmuchy łamią lichej konstrukcji domki jak zapałki.
<!** Image 4 align=right alt="Image 145683" sub="Tu jesteśmy... Madagaskar, czwarta co do wielkości wyspa świata leży między Kanałem Mozambickim
a Oceanem Indyjskim / Fot. Tadeusz Pawłowski">Wieś ma 14-15 tysięcy mieszkańców. Mało kto pisze i czyta, większość uprawia ryż, cebulę, dba o drzewka owocowe. Czasu na wyhodowanie roślin rolnicy mają niewiele. Pora deszczowa trwa nieco ponad cztery miesiące. Archaiczne motyki w dłonie i na pole. Trzeba urobić pół metra błota i posadzić w tym szlamie ryż. Gdy ziemia jest jeszcze wilgotna, pędem sadzi się cebulę. Pracują dzieci, dorośli, misjonarze. Muszą, żeby nie umrzeć z głodu. Na śniadanie, obiad i kolację jedzą ryż polany wodą z wygotowanych liści. A banany, papaję i mango lepiej sprzedać niż zjeść. Gotowana kura jest na talerzu tylko od święta. Czasami je się pieczone nietoperze...
<!** Image 5 align=left alt="Image 145683" sub="Zamiast się uczyć czytać, pisać, liczyć, dzieci pomagają rodzicom
w ciężkiej codziennej pracy / Fot. Archiwum o. Dariusza Maruta">Nie wytrzymują tej diety zwłaszcza najmłodsi i najstarsi Malgasze. Ci najstarsi to osoby powyżej 50 roku życia. Dłużej na Madagaskarze nie da się żyć z takim menu. Mężczyźni w sile wieku mają zwykle posturę czternastolatków.
Głodują więźniowie. Państwo zadbało o to, by przestępców zamknąć, ale nie karmić. W Mampikony wegetuje stu skazańców. Motorem wszelkich wykroczeń jest przeważnie głód. Za kratkami znalazła się np. matka z trójką dzieci. Ukradła dwie kury.
- Jest tylko praca na roli,
ciężka praca.
Koło domu hodujemy kury, gęsi, kaczki i prosiaki. Pracujemy razem z grupami kościelnymi na naszych 12 hektarach ziemi. Bywa, że jeden z nas przez cały dzień jest zajęty robieniem kserokopii, potrzebnych ludziom w urzędzie, dzięki czemu mamy pieniądze na codzienne zakupy.
<!** Image 6 align=right alt="Image 145683" sub="Dla misjonarzy nie ma przeszkód nie do przebycia... Żyją jak miejscowi i tak jak oni się ubierają. Zakonników z Polski wyróżnia jedynie kolor skóry i skromny krzyż na szyi. ">Z edukacją jest tu kiepsko. Ludzie nie wierzą, że istnieją bakterie, bo ich nie widzą. W stojącej wodzie stawu myją naczynia, piorą, piją tę wodę, choć wcześniej kąpały się w niej byki. Dzieci mają wielkie brzuchy pełne robaków... Z latryny w jednej z wiosek korzysta kilkaset osób. Bardziej wybredni pędzą do lasu, który pełen jest nieczystości. Choroby dziesiątkują mieszkańców. Śmiertelne żniwo zbiera malaria, której doświadczył ojciec Michał. - Dopadła mnie ta najgorsza, najcięższa odmiana mózgowej malarii. Chwila zwłoki i byśmy nie rozmawiali...
Kolejne pole ciężkiej orki - szkolnictwo. Michał Apiecionek jest dyrektorem szkoły. Mali Malgasze uczą się w podstawówce i w liceum. - W klasach siedzi na ziemi ponad setka dzieci - opowiadają duchacze. - Nie ma mowy o zeszytach, długopisach. Jedną książką dzieli się 20 nauczycieli - trzeba ich nadzorować, aby solidnie wykonywali swoją pracę. Zarobki sięgają około 120 - 130 zł. Można za to kupić worek ryżu (100 kg).
<!** Image 7 align=left alt="Image 145683" sub="Malgasze uważają, że najważniejszy w religii chrześcijańskiej jest chrzest, czyli przepustka do nieba. Na pierwszą komunię i bierzmowanie decyduje się wielu, natomiast sakrament małżeństwa ma znacznie niższe notowania...">Dwa lata temu prezydent Madagaskaru uznał, że za naukę trzeba płacić. Misjonarze przypuszczają, że taka polityka ma zniechęcić rodziców do posyłania pociech do szkoły. Rząd nie chce budować nowych szkół, a w starych nie ma już miejsc. W Mampikony jest 1250 uczniów. Angielski, francuski, niemiecki i malgaski są obowiązkowe. - Oni boją się mówić w obcych językach, mają jakieś blokady - ubolewa ojciec Apiecionek. - Nam wielką satysfakcję sprawia widok wesołych, uczących się maluchów, zwłaszcza jeśli jeszcze pół roku temu siedziały otępiałe i brudne przed chatkami i bezmyślnie dłubały patykiem w piachu... Wiele mogą pomóc ludzie dobrej woli. Roczny koszt nauki to zaledwie 100 zł. W ramach naszej akcji „Adopcja na odległość” już setka podopiecznych misji chodzi do szkoły. Prosimy o dalsze systematyczne wsparcie.
<!** Image 8 align=right alt="Image 145689" sub="Już setka podopiecznych misji chodzi do szkoły. To ciągle mało...">Dni na misji są do siebie podobne. Stali towarzysze duchaczy to 5 lemurów (zachowują się jak psy), żółwie, mały krokodyl w wannie, dla którego już kopany jest basen. Pobudka o 4.45. Potem msza i śniadanie. Przed misją ustawia się
ogonek interesantów.
Pytają o wszystko, od medycyny przez mechanikę po prawo. Chorych odsyła się do przychodni w buszu. Pieniędzy i leków brakuje. Codzienny dylemat - komu pomóc? Zagłodzonej staruszce czy choremu dziecku? Ktoś chce pożyczyć misjonarską drabinę, jedyną w wiosce. W niewielkiej salce byłego kościoła za moment pojawią się policjanci, więźniowie i przedstawiciele sądu. Każdy czegoś chce. Sąd - salkę, sołtys - ławki na spotkanie regionalnych przewodniczących wsi. Lokalem duchaczy nie gardzi też miejscowe CBA. Funkcjonariuszy ścigających korupcję żaden cywil nie wpuści do swojej chatki. Misjonarze wpuszczają...
Znowu awaria. Wodę trzeba nabierać w beczki, bo z kranu nic nie kapie. Komórka się rozładowała (zasięg jest dopiero od 2 lat), nie ma prądu od tygodnia. Laptop z Polski wysiadł po pierwszej ulewie.
<!** Image 9 align=left alt="Image 145689" sub="O. Dariusz idzie w odwiedziny do parafian">Kilka dni w tygodniu ojcowie spędzają w buszu. Z plecakami, w otoczeniu świeckich pomocników i sióstr wyruszają do lasu odwiedzić część swojej trzytysięcznej trzódki. Każdy idzie w swoją stronę, żeby obejść jak najwięcej. Wieśniacy cieszą się na ich widok. Jedna z rodzin wyprowadza się z chatki, by udostępnić ją gościom. Piekny gest. Chatka „rusza się” od pcheł i pluskiew. Trzeba się przyzwyczaić i do tego. W murowanym domu misyjnym z lat 50. wcale nie jest bezpieczniej niż w chacie z bambusa. Komary ignorują moskitiery, szczury pchają się drzwiami i oknami. - A nocą próbują odgryzać dzieciom paluszki i pięty - mówią misjonarze. - Rodzice zostawiają więc zapaloną świecę lub lampkę oliwną. Z tego powodu wybuchają pożary, w których giną ludzie...
Naturalnym wrogiem misjonarza jest tromba, czyli wioskowa czarownica, współpracująca ze złymi duchami. Tromba manipuluje ludźmi. Gdy przepowie, że ktoś nie wstanie rano, tak się dzieje, bo wiedźma podrzuca truciznę. Jej ofiarą padł już pewien misjojnarz. Niewierzący Malgasze próbowali otruć jeszcze paru innych. - Zauważyłem, że się nas boją - mówi o. Dariusz. - Próbują zagłuszać mszę, urządzają jakieś dzikie tańce. Dalej się nie posuwają, wierzą, że jesteśmy obdarzeni wyjątkową mocą.
Magiczna moc przydałaby się przy załatwianiu spraw urzędowych. W zamian za załatwienie jakiejkolwiek sprawy trzeba dać prezent - np. kurę. W przeciwnym razie na akt urodzenia ludzie czekaliby nawet 3 miesiące. Co do tych aktów, masa dzieci wcale ich nie ma. Rodzice mówią, że urodziły się przed powodzią, po cyklonie, w czasie suszy...
Gdzie w Mampikonach jest Bóg? Połowa populacji Madagaskaru wierzy w chrześcijańskiego Boga, reszta to animiści. W diecezji ojców Michała i Dariusza 2 proc. mieszkańców to chrześcijanie. - Malgasze wierzą w Zanahari, czyli w stwórcę. Pielęgnują także kult przodków - informują misjonarze.
Duchacze mówią, że nie nawracają. Ludzie sami proszą o rekolekcje lub spowiedź. Większość religijnej wspólnoty tworzy młodzież, która nie wstydzi się wiary. - Jakiś młodzian przyszedł z kolegą do wielkanocnej spowiedzi. Powiedział, że przed Wielkanocą trzeba powiedzieć księdzu, co się narozrabiało. A przecież nie miał chrztu, komunii, bierzmowania - wspominają zakonnicy. - Dorośli przyprowadzają do kościoła znajomych, dzieci - dzieci. Kościół jest pełen. Społeczność sama przygotowuje mszę. Podczas liturgii ludzie tańczą, śpiewają. Dobra modlitwa to dla nich długa modlitwa, kilkugodzinna.
W procesji niosą Biblię, dary, choćby jedno jajko i garść ryżu. Swoją szczerością i otwartością zawstydzają misjonarzy. - Niczego nie owijają w bawełnę. - mówi ojciec Dariusz. - Jeżeli popełnili jakiś grzech, to nazywają go po imieniu, bez tłumaczenia się. Grzeszą tak jak wszyscy. Ciężko jest z wiernością, w ogóle nie znają takiego słowa. Jest sporo samotnych matek i wolnych związków. Do religii podchodzą w sposób wzruszający. Są pełni pokory i radości. Nie tworzą wizerunków Jezusa, Boga, lecz wyobrażają go sobie. Mówią o nim: Andriamanitra - Pachnący Książę...
Adopcja na odległość
Tylko sto złotych rocznie
Ojciec Michał Apiecionek, który od prawie 5 lat pracuje na Madagaskarze, dzięki pomocy z Polski zbudował nową szkołę w buszu. Zanim tak się stało, dzieci uczyły się w ciasnym, rozpadającym się szałasie. Misja duchaczy pokrywa koszty nauki i wyposażenia ponad setki dzieci. Sześćdziesięcioro dzieci dostaje codziennie ciepły posiłek. Głodnych jest więcej.
Ojciec Michał i pracujący z nim ojciec Dariusz Marut zwracają się z apelem do wszystkich, którzy pragną zmienić tę sytuację i pomimo odległości tysięcy kilometrów, adoptować jedno lub więcej dzieci. Dzięki 100 zł jeden mały Malgasz pójdzie do szkoły. Polski rodzic będzie otrzymywał na bieżąco zdjęcia dziecka oraz informacje o postępach w nauce w postaci fotokopii świadectw swojego podopiecznego. Należy pamiętać o tym, że opieka nad dzieckiem nie trwa rok czy dwa, lecz kilka lat, aż do zakończenia edukacji. Osoby, które zechcą dodatkowo pokryć również koszt wyżywienia najbardziej ubogiego dziecka, informujemy, że wynosi on rocznie 330 zł.
Za każdy gest otwartego serca i przejaw solidarności, misjonarze mówią „Bóg zapłać”. Dziękują też modlitwą i uśmiechami malgaskich dzieci. Liczy się każda ofiara.
Pieniądze można wpłacać na konto: Zgromadzenie Ducha Świętego, al. Jana Pawła II 117, 85-152 Bydgoszcz, Pekao SA. I o. Bydgoszcz, 81 1240 1183 1111 0000 1290 4365, z dopiskiem: „Adopcja na odległość”.