https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Latem przy drodze, zimą w agencji

Radosław Rzeszotek
W agencjach towarzyskich brakuje „rąk” do pracy. Prostytutki coraz częściej wyjeżdżają za granicę. Te, które wracają, wychwalają polskie standardy

W agencjach towarzyskich brakuje „rąk” do pracy. Prostytutki coraz częściej wyjeżdżają za granicę. Te, które wracają, wychwalają polskie standardy

<!** Image 3 align=right alt="Image 33776" sub="Dziewczyny z Bułgarii zniknęły z naszych dróg. Dziś zastępują je Polki.">Stawki polskie i zachodnie zbytnio się od siebie nie różnią. U nas 50 złotych - na Zachodzie 50 euro. Pokoje takie same, łóżka też, stręczyciele również. Ale w ojczyźnie jest znacznie bezpieczniej.

Agencje towarzyskie wrosły w polski krajobraz. W Toruniu i Bydgoszczy jest ich po kilkanaście. W jednych klienci przyjmowani są w mieszkaniach prywatnych, w innych do dyspozycji są całe domy z luksusowym wyposażeniem. Kiedy kilka lat temu tygodnik „NIE” prowadził ranking najlepszych agencji towarzyskich, w czołówce znalazły się toruńskie domy uciech.

- Nie da się pracować w jednym mieście zbyt długo, bo klienci chcą wciąż nowych dziewczyn - mówi Monika z Torunia, reklamująca się jako „elegancka blondynka”. - Pracowałam już w Płocku, Gorzowie i przez pół roku w Hamburgu. Wprawdzie na Zachodzie zarabiałam najlepiej, ale tam o wiele łatwiej wpaść w kłopoty. Prościej dziewczynę wywieźć z Niemiec niż z Polski.

<!** reklama left>Mimo to wiele polskich prostytutek w ostatnim czasie wyjechało do pracy za granicę. Nie potrzebowały biur pośrednictwa. Praca przyszła do nich sama. Nie musiały podpisywać umów, nie przechodziły rozmów kwalifikacyjnych.

- W Polsce rzadko dziewczynę z agencji szefowie traktują jak przedmiot - dodaje Monika. - Tam jest inaczej. Znam miejsca, w których trzeba było pracować po osiemnaście godzin. Niemki tak nie miały. Jak miały dość, po prostu jechały do domu. My mieszkałyśmy na miejscu i zawsze musiałyśmy być na pstryknięcie. Niemki były normalnie rejestrowane w urzędzie pracy. W Niemczech czy Holandii bowiem prostytutka to normalny zawód.

Drugą grupę polskich prostytutek stanowią dziewczyny, które wyjechały do pracy w barach i hotelach, a wylądowały na ulicy. Bez paszportu, zastraszone przez stręczycieli rzadko decydują się pójść na policję. Poza tym, nie mają też takiej możliwości, bo wciąż są pilnowane.

- Z naszych szacunków wynika, że zaledwie co dziesiąta ofiara handlu kobietami próbuje szukać pomocy w takich organizacjach jak nasza - mówi Lena Wiszyniak z Katolickiego Stowarzyszenia „Via Casa” z siedzibą w Warszawie, które pomaga kobietom zmuszanym do prostytucji. - Wiele kobiet za wszelką cenę chce zapomnieć o przeszłości, co często prowadzi do głębokich urazów psychicznych. Znikomy odsetek zgłasza się na policję. Zazwyczaj są tak zastraszone, że nie potrafią nawet szczerze rozmawiać z psychologiem.

Powoli z przydrożnych rowów znikają też „tirówki”. Jeszcze kilka lat temu większość z nich pochodziła z Bułgarii bądź zza wschodniej granicy. Dziś „tirówki” to przede wszystkim Polki.

- Mówią, że latem lepiej jest przy trasie, a zimą w agencji - mówi Sylwia, „dyżurująca” przy obwodnicy Bydgoszczy. - Klienci są zawsze, w zimę, latem i jesienią. Ale komu chciałoby się stać w zimę w krótkiej kiecce?

Według Leny Wiszyniak, w Polsce prostytutki nie są tak często zmuszane do nierządu jak na Zachodzie. Jej zdaniem, to środowisko jest dość dobrze penetrowane przez policję.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski