Z „Wielką Grą” sytuacja jest zresztą w ogóle wesoła, bo kiedy żegnano się z nią w 2006 roku - za czasów pierwszego rządu PiS - to biadolono, że dla nowej władzy wszystko, co kojarzy się z PRL, musi zniknąć. A pani Ryster i jej mądrale się kojarzyli. Teraz, za czasów drugiej wersji czwartej RP, biadoli się z kolei, że PiS robi telewizję z PRL, z reanimowanym „Pegazem”, „Sondą” i „Wielką Grą”. Osobiście mam nadzieję, że reanimowany zostanie też „Kabaret Starszych Panów”, bo akurat starszych panów jak z kabaretu u nas dostatek.
Problem z „Wielką Grą” jest taki, że teleturnieje wiedzowe - za wyjątkiem wyjątkowego pana Sznuka i „Jednego z Dziesięciu” - zniknęły, bo telewizja epoki rozrywkowej nie zwabi dzięki nim odbiorców. To więc, co dzisiaj nazywamy z rozpędu teleturniejami, z takim „Miliardem w Rozumie” wspólnego nie ma nic. A zaczyna się od doboru uczestników, który kiedyś przypominał egzamin, a dziś casting do szołu z fajerwerkami - w którym decyduje nie wiedza, ale możliwość zbudowania wokół gracza wesołkowatej lub smutnej narracji. Ze starych zawodowców - jak pan Jan z Kokoszek, który wygrał „Wielką Grę” 18 razy - castingu nie przeszedłby nikt, bo byli to z reguły smętni faceci, wymęczeni kuciem na blachę paru książek. Teleturnieje zmieniły się bowiem dokładnie tak, jak kultura pop i cały świat. A w tym świecie komputer w głowie zastępuje smartfon w kieszeni. I jak się wydaje wielu ludziom, smartfon w zupełności wystarczy.
Furorę w sieci robią zresztą filmiki „Matura to bzdura”, w której sondowani młodziankowie dumnie prezentują swoją głupotę... Cóż, zawsze byli ludzie, którzy pletli, że Ziemia krąży wokół Księżyca. Różnica jest taka, że kiedyś się tego później wstydzili.