Miałam w życiu (rodzinnym) takie sytuacje dwie i obie - z mojego punktu widzenia były dramatyczne. W obu system koszmarnie zawiódł, obiektywnie sprowadzając realne zagrożenie zdrowia, a nawet życia. W pierwszej sytuacji czekaliśmy bowiem dwie godziny w izbie przyjęć z zapaleniem wyrostka robaczkowego, bo organizacja pomocy była ważniejsza niż samo zdrowie pacjenta. W drugiej, podróżowanie między szpitalnymi SOR-ami z urazem oka i przerzucanie się między nimi definicjami, kto powinien pacjentkę przyjąć, dlaczego nie oni i kto jest winny powikłaniom, doprowadziło do wizyty w prywatnej przychodni i groźbie zarażenia wszystkich jej pacjentów (zapaleniem spojówek)…
Rodzinnie zdarzyło mi się też z kolei,
korzystać z „emergency”
w szpitalu hiszpańskim, w mieście wielkości Bydgoszczy. Już nie wspominam nawet, że pacjent z innego kraju nie wprowadził nikogo w panikę. W panikę nie musi wpadać tam też sam pacjent. Po dziesięciu minutach każdy zgłaszający się przechodzi wstępny wywiad i badanie ratownicze. Problemem nie jest więc ani zgłoszenie się do przypadkowo wybranego szpitala, ani ryzyko nierozpoznania zagrożenia.
U nas, jak pokazują wieloletnie doświadczenia,
spokoju zorganizować się nie da.
Choćby z tego powodu mogę się obawiać - w imieniu wielu następnych przymusowych „gości” SOR-ów - że kolejne grzebanie w ich organizacji pracy sprowadzi na nas kolejne kłopoty. I jestem dziwnie (nie)spokojna, że pacjenci będą na końcu kolejki beneficjentów tych genialnych papierowych rewolucji.
Przeczytaj komentowany artykuł TUTAJ
Flesz - wypadki drogowe. Jak udzielić pierwszej pomocy?