Tu kończy się droga, a razem z nią kończą się perspektywy. Światowy kryzys finansowy tutaj nie dotarł, podobnie jak autobus PKS-u, światłowód, sieć kanalizacyjna i wiele innych wynalazków.
<!** Image 2 align=right alt="Image 105886" sub="Jacek Rastawiecki jako jedyny mieszkaniec Karolewa ma dostęp do Internetu, dzięki czemu może pracować
i kontaktować się ze światem bez wychodzenia
z domu">Łatwiej powiedzieć co tutaj jest niż czego tu nie ma. Jest: droga byle jaka, domy, stary folwark i mauzoleum pomordowanych na górce. Nie ma: drogi porządnej, kościoła, sklepu, przystanku autobusowego, przychodni zdrowia, świetlicy wiejskiej, sklepu, kawiarni, sołtysa, szkoły, przedszkola itp., itd.
Wieś Karolewo trudno znaleźć na mniej dokładnych mapach. Powstała w połowie XIX w. jako kolonia mieszkalna
dla pracowników rolnych
ówczesnego folwarku, wyodrębnionego z sąsiedniego majątku Jastrzębiec. Nie ma Karolewa na mapach, ale jest w Internecie. To, co widać na zdjęciach satelitarnych, nie wygląda jednak ciekawie. Z kosmosu najbardziej rzucają się w oczy obory przedwojennego majątku ziemskiego (późniejszego pegeeru), w którym w czasie II wojny światowej więziono Polaków i Żydów (w okolicznych lasach rozstrzelano tysiące ludzi). Na parterze i piętrze dworu były koszary nazistowskiej milicji pilnującej obozu, w piwnicach urządzono cele tortur. Dziś zniszczony budynek nie przedstawia wartości zabytkowej, o jego ponurej przeszłości przypomina tablica umieszczona na froncie: „Tutaj w zabudowaniach majątku Karolewo w okresie od 15 września 1939 r. do 15 grudnia 1939 r. istniał hitlerowski przejściowy obóz, w którym przebywało przeciętnie ponad 1000 Polaków, a wśród nich kobiety i dzieci. Zwożono ich z terenu dawnych powiatów sępoleńskiego, chojnickiego, tucholskiego, wyrzyskiego i bydgoskiego. Pobitych i głodnych wywożono stąd na rozstrzelanie w pobliskie lasy, a szczególnie do głębokiej żwirowni, gdzie po zasypaniu jednych, przywożono następnych”.
<!** reklama>Pani Zdzisława (od 30 lat w Karolewie, jak większość mieszkańców przyjechała tu „za pracą i za mieszkaniem”) przechodzi tędy kilka razy w tygodniu. Tablicy nie czyta. Opiekuje się mieszkającym we dworze starszym mężczyzną, dorabiając sobie do skromnej emerytury, wypracowanej w państwowym gospodarstwie rolnym.
<!** Image 3 align=left alt="Image 105886" sub="Helena Kuciapska z prawnuczką. Naj-starsze i najmłodsze pokolenie wsi.">- Mleko się woziło, krowy były i prace w polu. Teraz tu sami emeryci i renciści. Kiedyś było życie. Były zabawy, koło gospodyń wiejskich, straż pożarna i sklep geesowski. Sklepu nie mamy od 2 lat, bo prywatny padł. Życie towarzyskie mamy trzy razy w tygodniu, gdy przyjeżdża samochód chlebowy. Kiełbasa jeździ w czwartki - mówi pani Zdzisława. Podaje swoje imię pod warunkiem, że „o Karolewie będzie dobrze napisane”. - Bo ja mimo wszystko kocham tę wieś - dodaje. Jej dzieci wyjechały stąd jak większość młodych. Za granicę. Niedawno była z wizytą u córek w Hiszpanii, w Morzu Śródziemnym nogi moczyła.
- Macie tu Internet? - pytamy.
- Chyba niewidomy Jacek ma. Idźcie tą drogą - pokazuje pani Zdzisława.
Od zabudowań folwarcznych wiedzie szara nitka utwardzonej drogi gruntowej, do której przyklejonych jest kilka domostw i cztery popegeerowskie bloki. To wszystko. Dwadzieścia pięć rodzin,
stu jeden mieszkańców,
w większości ludzie w tak zwanym wieku poprodukcyjnym.
<!** Image 4 align=right alt="Image 105886" sub="W tej budce jeszcze dwa lata temu działał sklep. Jak mówią miejscowi, wykończyły go włamania.">Trudno w to uwierzyć, ale 41-letni Jacek Rastawiecki przyjechał do Karolewa z Warszawy. Przywiodła go miłość, która zrodziła się w Internecie. - I problemy finansowe, które wlokły się za mną z Warszawy, zamieniając się po drodze w kłopoty natury komorniczej. Tu jesteśmy od 2 lat. Po prostu nie mieliśmy gdzie mieszkać - wyjaśnia Rastawiecki.
- To prawda - uśmiecha się żona Ania, bujając na kolanach półroczny owoc tej miłości, małą Dominikę. - Najmłodszy mieszkaniec Karolewa - dodaje kobieta z dumą, wskazując na córeczkę.
Zajęli pokój na piętrze w mieszkaniu rodziców. Osiemnaście metrów kwadratowych (kuchnia na dole). W pokoju ciasno: tapczan, ława, łóżeczko, biurko z komputerem i półki z ponad tysiącem płyt kompaktowych.
<!** Image 5 align=left alt="Image 105886" sub="Półroczna Dominika - najmłodszy mieszkaniec wioski. Jej rodzice poznali się przez Internet.">- Rzadko teraz słucham muzyki. Praca i dziecko, to mi wypełnia czas. Poza tym nic się tu nie dzieje - mówi Jacek. Jego praca polega na siedzeniu przy komputerze i znajdowaniu klientów na folię opakowaniową. Stąd potrzeba posiadania Internetu. - Chyba faktycznie jestem jedynym mieszkańcem, który ma dostęp do sieci, a jeśli nie jedynym, to na pewno prekursorem - śmieje się mężczyzna. Przekaźnik zamontowano na wspólnym kominie (sąsiadka Helena Kuciapska się zgodziła, teraz jej prawnuki też chciałyby mieć dostęp do Internetu).
- Ludzie się spotykają, gdy przyjedzie samochód z chlebem. Wtedy trochę rozmawiają - mówi Anna Rastawiecka. Obwoźny sklep pojawia się zwykle koło południa 3 razy w tygodniu (we wtorek przed świętami przyjechał później niż zwykle). Po godzinie rusza dalej. Przeważnie na Młynki.
W Karolewie dzieci jest niewiele, ale nawet tej garstce przydałby się plac zabaw albo boisko. Nic z tego. Wokół domów z zagraconymi podwórkami i komórkami
tylko pola i lasy,
skrywające ponurą tajemnicę. Od września do grudnia 1939 roku dokonywano w nich masowych rozstrzeliwań. Ojciec Heleny Kuciapskiej też żegnał się z życiem.
- Tata zdjął zegarek i kazał go przekazać po swojej śmierci mamie. Przed egzekucją uratował go zarządca majątku, bo powiedział, że ojciec jest mu potrzebny - pani Helena, rocznik 1927, była wtedy małą dziewczynką. Dorośli starali się ją chronić, by widziała i słyszała jak najmniej. Nie udało się.
<!** Image 6 align=right alt="Image 105886" sub="Jedyny rzucający się w oczy ślad cywilizacji w Karolewie to umieszczone na niektórych budynkach anteny do odbioru telewizji satelitarnej. Nawet samochody widzi się tu rzadko, jeśli już, to te z początku lat 90.">- Widywałam tych ludzi. Trzymali ich w oborze. Raz szły przez pola dwie kobiety wypuszczone z aresztu chyba w Więcborku. Wracały do swojej wioski. Akurat przejeżdżał tamtędy samochód z niemieckimi żołnierzami, godzinę później już nie żyły - wspomina kobieta.
Rozmawiamy w kuchni, smakując świąteczne wypieki pani Heleny. W sieni trzaskają drzwi i słychać radosne „Jingle bell, jingle bell...”
- Prawnuki wróciły ze szkoły. Opiekuję się nimi. Wnuczka jest w Holandii, przy pieczarkach pracuje. Młodzi z Karolewa uciekają. Teraz to przeważnie jedni i ci sami tu siedzą. Ale mnie tu dobrze. Co ja bym w mieście robiła? Przez okno bym wyglądała albo na ulicy stała. A tu sobie na grzyby do lasu pójdę - pani Helena nie ma szczególnych oczekiwań. Nawet brak sklepu jej nie przeszkadza.
- Jakie tu uroki? - krzywi się pan Ryszard, idąc z trudem o kulach. Przez 20 lat jeździł w PGR ciągnikiem.
- Chyba tu zostaniemy w Karolewie. Ale sklep by się przydał, bo do Jastrzębca za daleko. Dwa kilosy będzie - mówi prawnuczek Dawid, gimnazjalista. Po szkole co robi? - Gram na komputerze. Strzelanki, wyścigi. Boisko by się przydało. Tu nie ma nic do roboty.
<!** Image 7 align=left alt="Image 105892" sub="Najbardziej zadbanym budynkiem jest kaplica mauzoleum">Anna i Jacek Rastawiecki nie mają złudzeń. Nawet za dwadzieścia lat wieś Karolewo będzie wyglądała tak jak teraz. Albo gorzej.
- Na gorsze zawsze może się zmienić. Z natury jestem realistą. Podstawą dla rozwoju cywilizacji jest komunikacja. Jeśli
nie ma dróg,
wracamy do epoki kamienia łupanego. W Karolewie tylko marki samochodów się zmieniają. Reszta pozostaje bez zmian. A można by tu wiele zrobić, bo teren jest atrakcyjny i turystycznie, i historycznie. Ale tutaj tylko w sprawie szamb coś drgnęło, bo wymogi Unii Europejskiej to wymusiły - utyskuje pan Jacek. Kiedyś zimą wybrał się pieszo do Jastrzębca na zakupy, ale musiał zawrócić, bo na górce zjeżdżał z powrotem do wioski.
- Chcemy się przenieść bliżej cywilizacji. Złożyliśmy podanie o mieszkanie w Więcborku. Mamy numer 35. Żyjemy nadzieją, że coś się zmieni w tej materii. Tacy starzy nie jesteśmy. Może doczekamy - próbuje żartować niewidomy mężczyzna.
Kto ma samochód albo rower, na zakupy może jechać do Więcborka. Przez Jastrzębiec jest podobno dwanaście kilometrów.
- Drogę przez las zrobili, ale nikt tamtędy nie jeździ. Tu by lepiej zrobili, na Śmiłowo, bo jest dużo bliżej. Rowerem nie idzie tam jechać, jak deszcze przyjdą. A tu jest tylko siedem kilometrów do Więcborka. Wody po dziś dzień nie zrobili - wylicza 76-letnia Monika Świt. Przez większość życia pracowała bez umowy u obcych gospodarzy. Ma dzisiaj 274 złotych miesięcznie na utrzymanie. Żyją z mężem dzięki jego emeryturze.
Florian Niemczewski, 56 lat, w pegeerze przez 30 lat pracował w polu i w oborze. Jest trudnym rozmówcą. Niedosłyszy, trzeba mu wszystko powtarzać dwa razy. Ale nie to jest dzisiaj jego problemem. Rower trzeba naprawić.
- Chłopak jechał i pedała się zepsuła - mówi mężczyzna i pochyla się nad wehikułem z pękiem kluczy. Jak się naprawi, będzie można skoczyć na świąteczne zakupy do Więcborka, bo w Karolewie po sklepie została niszczejąca budka przy drodze. Jak mówią mieszkańcy, ostatni właściciel nie splajtował z powodu małych obrotów, ale powtarzających się włamań.
- Przyszłości tu nie miał - kwitują historię sklepu mieszkańcy nie kryjąc, że można by tak samo skwitować ich los.
W przyszłości
Nie ma Karolewa
Dla sołectwa Jastrzębiec, obejmującego też wsie Młynki i Karolewo, powstał Plan Odnowy Miejscowości. Musiał powstać, bez niego nie byłoby pieniędzy w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich 2007-2013. Spostrzeżenia zawarte w dokumencie są smutne. Budynek szkoły bez sali gimnastycznej, zniszczony, świetlica w jeszcze gorszym stanie. Wodociągi się psują. Na końcu planu kosztorys na kilka milionów i naiwne konkluzje: ma być estetycznie, ekologicznie i agroturystycznie. Zmian w samym Karolewie plan nie zakłada.
Z przeszłości
Kaplica mauzoleum
Najokazalszym i najbardziej zadbanym budynkiem w Karolewie jest stojąca na skraju wsi kaplica mauzoleum.
W tutejszym folwarku znajdował się w 1939 r. obóz koncentracyjny. Ludzi więziono w oborach i piwnicach pałacu. Każdego dnia odbywały się egzekucje w okolicznych lasach. Szacuje się, że wymordowano tu 8-10 tys. przedstawicieli polskiej inteligencji. Obóz w Karolewie uważany jest za jedno z największych miejsc straceń na Pomorzu.