W dodatku ósmoklasista ma mieć na wykonanie mniejszej liczby poleceń tyle samo czasu, co w poprzednim roku szkolnym, zaś maturzysta nie będzie musiał zdawać dodatkowego przedmiotu, który wcześniej zdawał, i to na poziomie rozszerzonym.
Najdziwniejszy jednak, moim zdaniem, na liście egzaminacyjnych odpustów jest zapis ograniczający listę lektur z języka polskiego, które uczeń podstawówki musi przeorać przez końcowym egzaminem. Teraz to uczeń sam ma wybrać „bazę” swojego wypracowania (wcześniej lekturę z kanonu narzucali mu autorzy arkusza egzaminacyjnego). Tym wypracowaniem w 2021 roku ma być rozprawka lub opowiadanie - co wyklucza m.in. charakterystykę bohatera.
Dlaczego mnie to dziwi? Przy zaleceniach, by uczniowie w czasie zarazy jak najmniej pętali się po mieście, tylko siedzieli w domach, powinniśmy się spodziewać, że z nudów częściej chwycą za książkę. Ale skoro teraz do egzaminu ósmoklasisty wystarczy przebrnąć przez jedną lekturę, to pewnie jeśli za coś chwycą, to za joystick lub komputerową myszkę.
Drugie istotne pytanie brzmi: jak zaniżone wymagania odbiją się na rekrutacji do szkół ponadpodstawowych? Egzamin ósmoklasisty wcześniej pozwalał zdobyć aż setkę punktów, czyli połowę możliwych do osiągnięcia. Pozostałe otrzymywało się za oceny na świadectwie i osiągnięcia na konkursach przedmiotowych. W tym roku szkolnym konkursy przedmiotowe mimo zarazy próbuje się przeprowadzać. Nie wiadomo, przy jakiej frekwencji. Na świadectwie ocena ocenie nierówna - dużo tu zależy od podejścia konkretnej szkoły i nauczyciela. Najbardziej obiektywnym kryterium oceny ucznia jest więc egzamin ósmoklasisty. Jeśli jednak będzie on bardzo prosty, to spodziewać się można wielu wysokich wyników. Jak w takim wypadku sprawiedliwie oddzielić prawdziwe orły od orzełków farbowanych? Myślę, że za rok w pierwszych klasach renomowanych liceów i techników sporo może być łez i rozczarowań.
A jeszcze trudniej będzie o sprawiedliwą selekcję podczas naboru na oblegane kierunki studiów. Weźmy za przykład medycynę. Absolwenci szkół średnich często kilka lat starają się o przyjęcie na wydział lekarski, a o sukcesie lub porażce może przesądzić jeden punkt. Ale jak tu porównać wyniki z matur z tego roku czy poprzedniego z tymi z roku 2021? „Stary” maturzysta prawdopodobnie nie będzie miał żadnych szans w porównaniu z przyszłorocznymi - chyba że… ponownie stanie do egzaminów. Można by wprawdzie wprowadzić jakiś przelicznik, który obiektywizowałby wyniki matur już zakończonych i tej, która czeka nas w maju. Na przykład pomnożyć wynik przyszłorocznej matury przez 0,8 lub 0,7 (skoro zakres wymaganej wiedzy na nowej maturze ma być o 20-30 proc. mniejszy).
I to jednak nie wydaje się sprawiedliwym rozwiązaniem. Czort bowiem wie, jaki wynik osiągnąłby na tegorocznej maturze ktoś, kto na przyszłorocznej osiągnie na przykład 100 proc. Może był tak świetnie przygotowany, że także ustrzeliłby setkę.
Nie sądzę, by ktoś znalazł dobrą odpowiedź na tego typu pytania.
Aby jak najlepiej zdalnie przygotowywać uczniów m.in. do wspomnianych wyżej egzaminów, nauczyciele dostali 500-złotowe bony na informatyczny ekwipunek. Dobrodziejstwo MEN nie objęło niestety nauczycieli przedszkolnych, co wywołało kwasy i publiczną krytykę.
Zastanawiam się, dlaczego milczą na temat bonu nauczyciele akademiccy, którzy też nie dostali dodatkowych pieniędzy na zakupy sprzętu. Wszak na uczelniach zarabia się niewiele więcej niż w szkołach, a sprzęt z grantu na badania może kupić sobie jedynie część naukowców.
