Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak prezes został człowiekiem

Redakcja
Jak byśmy się nie zarzekali, to i tak wyjdzie szydło z wora. Kochamy podglądać bliźnich.

Oczywiście z reguły walimy się w piersi, że to nie my, że to ta reszta ludu, ale prawda jest taka, że kochamy szczerze, choć potajemnie. No i kultura pop to niecnie wykorzystuje.

A jednym ze sposobów tego wykorzystywania są reality shows, które dzisiaj nie wzbudzają już rzecz jasna takich emocji jak przy starcie „Big Brothera”. Wtedy nawet profesura nobliwych uczelni regionalnych toczyła debaty na temat upadku i degrengolady, oczywiście zarzekając się po stokroć, że wcale tego nie ogląda... Dziś reality shows przeszły mutację i w niczym nie przypominają już tej historii siermiężnej gromadki przedstawicieli ludu polskiego, zamkniętych razem i z lekka na siebie podszczuwanych. Ale generalnie zasada jest wciąż ta sama - trzeba przekonać widzów, że to, co jest udawane, wcale udawane nie jest. Bo przecież zawsze jest tak samo - z masy nagranego materiału wybiera się odpowiednie fragmenty, bo bohaterowie muszą być obsadzeni w bardzo konkretnych rolach - ten ma być wrażliwcem, a tamta heterą. I nieważne, czy to miks reality show i programu kulinarnego, historyjki więzienne czy wyścigi o spracowaną rękę rolniczą.

I raz się to udaje, raz nie. Jesteśmy już po pierwszych odcinkach reality shows nowej generacji w jesiennych ramówkach i wiadomo, komu wyszło, a komu niekoniecznie. Liderem udanych produkcji wciąż jest „Rolnik szuka żony”, bo tu twórcy potrafią przekonać widzów, że oglądamy prawdę czasu - prawdę ekranu. Świetnie dobrani uczestnicy, którzy już wpisują się w swoje role, sprawna realizacja i nieco prawdy o Polsce i Polakach, która pobrzmiewa w tle. I to już nie tylko o tym, że dzisiejsza polska wieś pognała mocno do przodu i biedny proletariat miejski może rolnikom tylko pozazdrościć. Jak już kiedyś stwierdziłem, to najlepsza reklamówka Unii z jej dotacjami, jaką można sobie wyobrazić... Wprowadzenie kobiety, do której uderzają różni absztyfikanci, też okazało się niezłym strzałem, przy okazji pokazującym, że w Polsce mężczyźni zdecydowanie za długo są chłopcami.

Z drugiej strony mamy program „Kryptonim szef”, w którym prezesi dużych firm, ucharakteryzowani na zwykłych ludzi, spędzają jakiś czas w swoich firmach, pracując na samym dole drabinki. Pomysł niby świetny, tyle że popełniono grzech ciężki - oglądając perypetie panów możnych wśród ludu, cały czas mamy poczucie udawania. I to nie tylko dlatego, że pracownicy nadzorujący własnego prezesa muszą wiedzieć o kamerach - i nawet, jeśli nie wiedzą, po co one tam są, to i tak zachowują się nienaturalnie. A poza tym jakoś trudno uwierzyć, że w firmach, które zgodziły się na udział w programie, problemem jest co najwyżej ciężka praca i ewentualnie jakieś drobiażdżki w zarządzaniu. Nie ma tego wszystkiego, z czym choćby do lokalnych gazet docierają ci realni pracownicy z dołów drabinek... Ale cóż, może Polska już się tak bardzo zmieniła?CP

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!