Zburzenie kamienicy pod miejską inwestycję zrujnowało życie 9-osobowej rodzinie Kuczyńskich. Rekompensata z urzędu miasta wystarczyła na zakup kawalerki. To zmusiło rodzinę do emigracji. Rozwód, depresja, narkotyki - oto bilans ich wyjazdu do Irlandii.
<!** Image 2 align=right alt="Image 115874" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch">W niewielkiej kawalerce na zamkniętym, ekskluzywnym osiedlu usycha z tęsknoty 55-letnia kobieta. Jeszcze kilka lat temu miała przy sobie 9-osobowąrodzinę: męża, sześcioro dzieci, wnuczkę. Teraz jest sama jak palec. - Nie mogę się pozbierać! Nie wiem jak żyć... - szlocha. Jest w głębokiej depresji. Pigułki już jej nie pomagają. Nie zastąpią rodziny. Na moment uśmierzą ból. Potem znów pojawi się dół.
- Miasto nas skrzywdziło. Zabrało dom, zmusiło moją rodzinę do emigracji, zniszczyło moje małżeństwo - Krystyna jednym tchem wyrzuca z siebie żal. Szuka winnych swego nieszczęścia. I znajduje ich w miejskim urzędzie. Wśród radnych, którzy uchwalili wykup jej domu pod budowę trasy W-Z na bydgoskich Jachcicach. - Do 2003 r. byliśmy szczęśliwą rodziną - wspomina. - W 75-metrowym mieszkaniu na piętrze dużej rodzinnej kamienicy żyło w zgodzie 9 osób. Wspólnie obchodziliśmy święta - wspomina stare dobre czasy. To na moment czyni ją szczęśliwą. Zły nastrój wraca, gdy przypomina sobie o Wielkanocy. Znów spędzi ją sama. Żadne z dzieci jej nie odwiedzi. Może nie wiedzą, jak bardzo cierpi?
Zburzenie rodzinnej kamienicy pod miejską inwestycję przewróciła życie Kuczyńskich do góry nogami. Za 105 tys. zł rekompensaty z miejskiego urzędu mogli kupić jedynie kawalerkę na nowo budowanym osiedlu... - Mąż i trzej synowie natychmiast wyjechali do Irlandii...
w poszukiwaniu pracy
i mieszkania. - Ja z najmłodszym synem oraz dwie córki i zięciowie dołączyliśmy do nich nieco później - wspomina Krystyna. Ma poczucie winy. - Nie trzeba się było godzić na sprzedaż mieszkania. Miasto mogło przecież dać naszej rodzinie odpowiednio duży lokal zamienny. Nie byłoby emigracji, bylibyśmy razem - powtarza swoje przemyślenia. Ona i mąż mieli wtedy pracę, tylko z mieszkaniem zrobił się nagle kłopot. Nie dało się upchnąć 9 osób do 30-metrowej kawalerki. Zdecydowali się emigrować. Mieli tylko zarobić i wrócić.
<!** reklama>Teraz i tu, i tam - kryzys. Dlatego rodzina Kuczyńskich nie rusza się z Irlandii. Starsi chłopcy pracują w gastronomii, ojciec zrobił kurs spawacza, zatrudnia się na budowach. Tylko Krystyna po niespełna 2 latach emigracji wróciła do Polski. - Nie dałam rady. Nie wytrzymałam strasznych warunków i tempa pracy. Wysiadło mi zdrowie - przyznaje. Sprzątała największą restaurację w Dublinie. - Od rana do południa szorowałam podłogi, potem stawałam przy zmywaku. Gdy zepsuł się automat, właściciel dawał mi na wieczór 200 ręczników do prania. Nogi i ręce odpadały - wspomina upiorne półtora roku. Aż tak długo musiała wytrzymać, by otrzymać zasiłek dla bezrobotnych. Mogła go pobierać w Irlandii, ale wróciła do Polski. Dlaczego? - Mąż odszedł... - zawiesza głos. - Obwiniał mnie o wszystko. Związał się z inną. Mieszka z nią nadal w Irlandii, obok moich dzieci. Nie mogłam tego znieść.
O szczegółach nie chce rozmawiać. - Są bardzo bolesne. I zbyt prywatne, by o tym pisać - mówi. Nie chce też rozwijać wątku najmłodszego syna. W liście do redakcji napisała tak: „Zmarnowali mi to dziecko. Załamał mu się świat i choć w Polsce był bardzo porządnym chłopcem, to w Irlandii zaczął brać narkotyki”. Krystyna marzy, by sprowadzić syna do Polski, ale wie, że to mało realne. Sama jest bez pracy. Minął czas pobierania zasiłku, a do zatrudnienia 55-letniej kobiety nie ma chętnych. Zwłaszcza, gdy ta kobieta ma depresję. Krystyna stara się więc o rentę. - Rok temu złożyłam w ZUS papiery, wysłano je do Centralnego Biura Obsługi Umów Międzynarodowych w Warszawie. I cisza - twierdzi. Liczy na naszą pomoc. Dzieci przysyłają jej pieniądze na utrzymanie mieszkania, ale... nie chciałaby
być dla nich ciężarem
W I oddziale warszawskiego ZUS nie kryją, że szanse Kuczyńskiej na uzyskanie polskiej renty z tytułu niezdolności do pracy są nikłe. - Zgodnie z polskim prawem, ubiegający się o rentę musi wykazać 5-letni okres zatrudnienia i ubezpieczenia w ciągu ostatnich 10 lat. Pani Kuczyńska tego warunku nie spełnia. Sprawdziliśmy, przepracowała w Polsce niewiele ponad 2 lata - poinformowała nas rzecznik Justyna Adamowska.
Pani Krystyna zapewnia, że jej staż zawodowy to 25 lat. Przed wyjazdem do Irlandii prowadziła własną działalność gospodarczą. Nie była ubezpieczona? - Tego już nie pamiętam - mówi.
Centralne Biuro Obsługi Umów Międzynarodowych ZUS przesłało dokumenty Kuczyńskiej do irlandzkiej instytucji ubezpieczeniowej. - Być może ich prawo jest inne i z racji pracy pani Krystyny w tym kraju przysługuje jej irlandzka renta lub zasiłek chorobowy - słyszymy. Jak długo potrwa korespondencja między polską a irlandzką ubezpieczalnią? Nie wiadomo. Unijne prawo nie daje określonego terminu na udzielenie odpowiedzi, nie przewiduje też restrykcji za opieszałość. - Zdarzyło się, że na odpowiedź z niemieckiej ubezpieczalni czekaliśmy 2-3 lata - słyszymy mało optymistyczne wieści. I deklarację, że w sprawie Kuczyńskiej polski ZUS wyśle do Irlandii ponaglenie o odpowiedź.
Prognozy mówią o powrocie do Polski 200000 emigrantów. Tylko niewielu przywiezie do Polski pieniądze i zainwestuje we własny biznes. Większość będzie miała problemy ze znalezieniem pracy. Zaczną się też kłopoty rodzinne, bo ten, kto do tej pory dostarczał pieniądze na utrzymanie rodziny, stanie się dla niej ciężarem.
Na internetowym portalu swoją pomoc reemigrantom oferują psychologowie. Za odpowiednią opłatą przyjmą ich na internetową kozetkę terapeutyczną. Emigranci i ich rodziny to w dużej mierze
pacjenci psychiatrów.
W gabinecie psychiatry dr. Włodzisława Gizińskiego pojawia się ich coraz więcej. - Ci, których kłopoty wiążą się z emigracją, to 40 proc. moich pacjentów - oblicza. - Kobiety, których mężowie przez dłuższy czas pracują za granicą, nie radzą sobie z nadmiarem obowiązków, które na nie spadają. Gdy zaniepokojony stanem żony mąż podejmuje decyzje o powrocie do Polski, też zaczyna mieć problemy. Tam miał dobrze płatną, bezpieczną robotę, tu musi zaczynać od zera. Nie może znaleźć pracy, zastanawia się, czy dobrze zrobił. Mam też pacjentów, z reguły są to ludzie po 50., którzy nie radzą sobie za granicą. „To nie jest to, czego oczekiwaliśmy” - mówią, ale do kraju też nie chcą wrócić, bo są przekonani, że w Polsce niczego się nie dorobią. Pamiętają lata 70., gdy po kilkumiesięcznym pobycie za granicą można było kupić „malucha” lub mieszkanie. Dziś za granicą zarabia się tylko 2-3 razy więcej, a to nie jest to, o czym marzyli. Moimi pacjentami - kontunuuje Giziński - są też młodzi emigranci, przygotowani do wyjazdu, znający języki. Więcej zarabiają i pozwalają sobie na uciechy: alkohol, narkotyki. Zaczyna się od rozładowania frustracji, kończy psychozą alkoholową, napadami paniki. Zdarza się, że chory ma lęk przed wychodzeniem na zewnątrz. Traci pracę, w stanie ostrej psychozy trafia do szpitala, ale podleczony nie ma już dokąd wrócić. Zdarza się, że rodzice muszą go szukać i na siłę sprowadzać do Polski. Obcojęzyczne środowisko sprzyja też depresjom i ujawnieniu poważnych chorób psychicznych, które w stabilnych warunkach (bezpieczeństwo, rodzina) miałyby łagodniejszy przebieg.
Opinia. Sędzia Krzysztof Pawlak, przewodniczący Wydziału Rodziny i Nieletnich Sądu Rejonowego w Bydgoszczy:
<!** Image 3 align=right alt="Image 115875" >- W związku z kryzysem i tym, że polscy emigranci masowo tracą pracę wzrasta liczba spraw sądowych o obniżenie alimentów. Czasami zasadnie, bo taka osoba wykazuje, że stara się o pracę w innym kraju UE, ale ma problemy. Bez wątpienia wskutek emigracji i rozłąki rodzin zwiększyła się liczba rozwodów. Ich konsekwencją są sprawy o zmianę powierzenia opieki rodzicielskiej. Tuż po wejściu Polski do UE był ogromny problem z nieuregulowanym stanem prawnym dzieci, których rodzice wyjechali do pracy za granicą i nie upoważnili notarialnie bliskich do sprawowania nad nimi opieki. To powodowało, że nie mogli oni podejmować decyzji w ważnych dla dzieci sprawach życiowych (szkoła, szpital). Teraz emigranci mają lepszą wiedzę i takie problemy są sporadyczne. Większa jest też świadomość w sprawie alimentów. Zarobkujący za granicą wiedzą, że uchylanie się od ich płacenia może skutkować wyrokiem karnym. Poważniej traktują wezwania sądu. Przyjeżdżają sami lub powołują pełnomocnika. Starają się też nie mieć alimentacyjnych zaległości, bo traktują swój pobyt za granicą jako tymczasowy i wiedzą, że po powrocie do Polski mogą mieć problemy. Konwencję z Shengen podpisała większość krajów. A to oznacza, że uchylający się od płacenia alimentów po wyroku sądowym trafia do komputera i przy najbliższej kontroli może zostać zatrzymany. Zdarza się też, że matki niemogące otrzymać alimentów od biologicznego ojca dziecka, występują z pozwem przeciw jego rodzicom. I znamienne jest to, że wtedy tata sam zaczyna płacić.