Zamiast prawego oka szparka w sinej obwódce. Na nosie kilka chirurgicznych szwów, na policzkach strupy. Można było pomyśleć, że bohatersko bronił swego portfela lub firmowej kasetki na pieniądze przed bandą zakapiorów.
Prawda okazała się inna. Przed moim znajomym eksplodował akumulator o dużej pojemności, tzw. matka. Zapytałem, czy próbował przy „matce” majstrować. Nic z tych rzeczy. Owszem, popełnił błąd, ale taki, jaki pewnie ma na sumieniu każdy właściciel samochodu z nieco dłuższym stażem. Ładował „matkę” przez prostownik i w tym czasie chciał do niej podłączyć inne urządzenie. W pośpiechu na chwilkę zetknął plus z minusem... Akumulator zachował się jak granat odłamkowy. Cud, że oczy ocalały.
Kiedy znajomy wrócił ze szpitala do firmy, jeden z klientów powiedział mu, że całkiem niedawno od wybuchu akumulatora spłonął garaż przy domu w Olimpinie.
Te horrorki z życia wzięte dedykuję tym wszystkim, którzy sądzą, że skoro akumulatory stały się „bezobsługowe”, to nic złego z ich strony nam nie grozi.
