Bydgoska starówka była tego dnia idealnym miejscem do swobodnej ekspresji poglądów. Ba, można było być za, a nawet przeciw. W odległości kilkudziesięciu metrów od siebie manifestowały bowiem dwie grupy obywateli. Bliżej fontanny z chłopcami bawiącymi się gęsią tymczasowe gniazdo uwił Komitet Obrony Demokracji i bronił w nim Trybunału Konstytucyjnego, a bliżej pomnika Walki i Męczeństwa w stadko zbiła się prawica, wspierając rządy PiS i prezydenta Dudy.
W środku stało zaś kilku znudzonych policjantów, którzy bynajmniej nie przeszkadzali ludziom w swobodnym przemieszczaniu się pomiędzy tymi, którzy skandowali „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!” i tymi pokrzykującymi „Konstytucja prostytycja!”. Aż się prosiło, by wśród idealistów pojawił się ktoś przedsiębiorczy, z biznesowym przetarciem w handlu obwoźnym. W przeciwieństwie do meczów międzypaństwowych, na straganie można byłoby wystawić ten sam towar dla obu grup kibiców. Nie tylko wuwuzele, kołatki, biało-czerwone flagi i szaliki. Także po części transparenty. Na przykład z napisem „Precz z...”, do czego każdy, już indywidualnie, dopisywałby własne słowa pragnień. Przedwojenni mieszkańcy tej części mias-ta zapewne takiej okazji do zrobienia geszeftu by nie zmarnowali.
Niedostatki przedsiębiorczości widać też było w przygotowaniu logistycznym obu grup demonstrantów. Nie zadbano na przykład o porządne nagłośnienie, wskutek czego na obrzeżach każdej z demonstracji ledwo było słychać, do czego zagrzewa mówca w centrum zgromadzenia. Zabrakło też choćby zwykłej beczki, na której już w średniowieczu stawiano oratorów, by ich można było lepiej widzieć i słyszeć. Bardziej doświadczona prawica, od pięciu lat trenująca comiesięczne zgromadzenia na rynku, wybrała sobie strategiczne miejsce przy pomnikowych schodach, więc łatwiej jej było eksponować liderów. Głos przewodników znacznie liczniejszej manifestacji KOD dochodził zaś jakby ze studni.
Myślę, że współczesnym nastolatkom nic złego nie grozi, nawet gdy „Gwiezdne wojny” będą im się bardziej podobały niż ekranizacja „Kamieni na szaniec”. - Jarosław Reszka
Bezwzględnie też obie grupy potrzebują utalentowanych poetów lub przynajmniej copywriterów z agencji reklamowych, którzy wymyśliliby nowe i nośne slogany. „Raz sierpem, raz młotem...”, dobiegające z jednej strony mało już przystaje do współczesności i szronu na głowie wznoszących to hasło. Druga strona z kolei posługiwała się mało zrozumiałym „Konstytucja prostytucja!” (gdzie ta prostytucja, w konstytucji?) lub przyjmowała za podstawę dla twórczych poszukiwań cytaty tego, kogo zdecydowała się zwalczać („Cała Polska dziś się śmieje, zaczynamy mieć nadzieję”). Dowcipniejsze w arsenale KOD jest: „Zabierz Dudę, oddaj księżyc” - ale tego akurat nie słyszałem na bydgoskim rynku.
Paradoksalnie natomiast w sobotę na Starym Rynku wcale nie wyczułem fluidów napięcia, strachu ani nienawiści. Nie wiem, jak to wyglądało w innych miastach, ale bydgoszczanie pokazali, że przekonywać do swych racji można bez użycia sierpa czy młota. Kolega na manifestację na rynku przyprowadził żonę w zaawansowanej ciąży, stanął z nią pomiędzy dwoma zgromadzieniami i ani przez chwilę nie musiał bać się o jej bezpieczeństwo. Nie sądzę, by takie ryzyko podjął, zabierając ją w to samo miejsce w sylwestrową noc. I jeśli już trzeba będzie w przyszłości wychodzić na ulicę, by upominać się o swoje, to w wigilijny wieczór życzę wszystkim, by te demonstracje wyglądały tak, jak ta, o której piszę.
Mała rynkowa wojenka na okrzyki konkurowała tego dnia z premierą pierwszej części nowej trylogii „Gwiezdnych wojen”. Przebrani w stoje rycerzy jedi czy szturmowców imperium młodzi ludzie przed multipleksami wyglądali na zupełnie oderwanych od problemów współczesnej Polski. Możemy ich oskarżać o kosmopolityzm i infantylizm, a twórców kolejnych odcinków sagi - o komercyjne nadużycie. Na seansie złapałem się jednak na tym, że ja, stary cynik, dziennikarz, który w niejednym błocie musiał się taplać, mam wilgotne oczy, gdy Han Solo leci w przepaść, przebity mieczem świetlnym przez własnego syna.
Myślę też, że współczesnym nastolatkom nic złego nie grozi, nawet gdy „Gwiezdne wojny” będą im się bardziej podobały niż ekranizacja „Kamieni na szaniec” czy zapowiadany jako przykład polskiego kina jutra film biograficznego o rotmistrzu Pileckim. Bo w gruncie rzeczy „Gwiezdne wojny” uczą tego samego. Na przykład, że są na świecie - albo i we wszechświecie - wartości cenniejsze niż bogactwo, władza i święty spokój. Ba, wartości cenniejsze nawet niż rodzina. Han Solo wprawdzie zginął, próbując ratować syna, lecz przecież nie dla ratowania rodziny zszedł ze szmuglerskiego szlaku i dołączył do wojsk Generał Lei Organy. Niech żyje wolność, niech żyje Republika!