Zaczęło się od tego, że 19 lipca 2017 roku 26-latka w autobusie miejskim w Łodzi poznała 34-latka i 37-latka. Młodszy z nich zaprosił ja do swojego mieszkania w bloku na Widzewie, na co kobieta zgodziła się. Był to błąd, straszliwy w skutkach. W mieszkaniu nowo poznani koledzy zamienili się w bestie. Najpewniej nazajutrz dołączył do trzeci z oskarżonych. Uwięzili 26-latkę. Zaczęli ją bić, gwałcić i dręczyć. Zrobili też jej zdjęcia telefonem komórkowym. Widać na nich, jak była dręczona. Są drastyczne.
PRZECZYTAJ KONIECZNIE: Przetrzymywali młodą kobietę i gwałcili na łódzkim Widzewie. Sprawcy w rękach policji
- Upajali ją alkoholem. Byli wyjątkowo brutalni. Bili ofiarę, ciągnęli ją za włosy, poniżali, szarpali, przypalali papierosami i jej ubliżali. Kilkukrotnie ją w drastyczny sposób zgwałcili. Grozili, że w przypadku gdy ujawni to, co jej się stało, zabiją ją i jej matkę - twierdzi Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Gehenna 26-latki trwała osiem dni. Kobiecie udało się zmylić czujność prześladowców i opuścić mieszkanie. Udała się do znajomego, u którego wcześniej mieszkała. Ten powiadomił telefonicznie matkę 26-latki, która 22 lipca zgłosiła na policji zaginięcie córki.
Niestety, 26-latka popełniła drugi błąd. Prosiła, aby nie alarmować policji i nie wzywać pogotowia ratunkowego. Zapewne bała się, że oprawcy zrealizują swe groźby i zrobią krzywdę jej i matce. Dlatego utrzymywała, że przez kilka dni była u znajomych.
Jednak matka nie wytrzymała. Widząc w jakim stanie jest je córka wezwała karetkę. 26-latka trafiła do szpitala w Łodzi. Lekarze zaczęli walczyć o jej życie. Niestety, nie dali rady. Obrażenia okazały się tak poważne, że 26-latka zmarła 19 sierpnia 2017 roku.
- Oskarżonym, którzy nie przyznali się do winy, zarzucono zbiorowe zgwałcenie ze szczególnym okrucieństwem 26-letniej kobiety, pozbawienie jej wolności łączące się ze szczególnym udręczeniem i spowodowanie obrażeń ciała, które doprowadziły do śmierci - wyjaśnia prokurator Kopania.