Jej życie to scenariusz na wiele filmów. Elżbieta Zawacka - jedyna kobieta wśród „cichociemnych”. Legenda kurierów AK. Setki razy wymykała się śmierci. I walczy nadal. Odkrywa archiwa, tropi przeszłość. Dla nas, dla tych, co po nas.
Ciasne mieszkanko na ósmym piętrze toruńskiego wieżowca. Tu dzieje się historia. Jego gospodyni, generał profesor Elżbieta Zawacka, lat 97, nie przyjęła do wiadomości rozkazu - spocznij. Choć słaba, głos ma stanowczy:
<!** Image 2 align=right alt="Image 28401" >- Nie o mnie pani ma pisać. O tych kobietach, które symbolizuje gen. Maria Wittek, szef Wojskowej Służby Kobiet w KG AK. Projekt jej pomnika w Warszawie jest, pieniądze też, tylko z lokalizacją ciągle są kłopoty.
Przypominają mi się słowa „Ruma” („cichociemny” Kazimierz Bilski, kierował łącznością z krajem w londyńskim sztabie naczelnego wodza, gen.W. Sikorskiego) na temat „Zo”, emisariuszki gen. „Grota”, komendanta głównego AK, która jak wicher przeleciała przez wojenną Europę do Londynu. Dostała zadanie poprawienia łączności z krajem i uregulowania uprawnień żołnierzy kobiet.
- Nieźle dała nam popalić, szukając najlepszych rozwiązań - pisał po latach „Rum”. - Jej odwaga cywilna i sposób postępowania przechodziły wszelkie wyobrażenie. O sobie mówiła rzadko. Ulubiony temat - Polska.
Mikrofilmy w latarce
Nie cierpi pustosłowia i patosu. - Co w moim życiu było najważniejsze? Służba Polsce - śmieje się zażenowana. - Głupio to brzmi, prawda? Może by zmienić?
- Dla niej poświęciła pani miłość? - pytam.
Po chwili rzuca twardo: - Niepotrzebne pytanie. Fakty się liczą, tylko fakty.
Urodziła się w Toruniu, w skromnej rodzinie urzędnika sądowego. Germanizacja na Pomorzu była okrutna, „Zo” chodziła do niemieckiej szkoły, do 11 roku życia nie mówiła po polsku. Potem skończyła polskie gimnazjum i matematykę na uniwersytecie poznańskim. Na 4 roku studiów zdarzyło się coś, co całkowicie odmieniło jej życie. Pamięta datę -17 grudnia 1930 roku, dzień założenia akademickiego hufca Przysposobienia Wojskowego Kobiet (PWK).
- Na zebraniu dowiedziałam się, że mają być jakieś wycieczki, a później nauka: terenoznawstwa, łączności, kursy strzeleckie i sanitarne. Byłam wysportowaną dziewczyną, spodobała mi się ta idea - mówi Elżbieta Zawacka.
Gdyby nie „pewiackie” szkolenie, „Zo” nie dotarłaby do Londynu, nie wypełniła rozkazu „Grota”, swojej najważniejszej wojennej misji . Jej podróż mogłaby posłużyć za scenariusz sensacyjnego filmu. Z Warszawy wyruszyła Elizabeth Kubica, do Anglii dotarła Elizabeth Watson, z mikrofilmami ukrytymi w trzonku małego klucza i w kieszonkowej latarce. - W małej wiosce u podnóża Pirenejów hiszpańska straż graniczna chciała mnie oddać w ręce gestapo, uciekłam w góry, dzięki znajomości terenoznawstwa, przeżyłam.
4 maja 1943 r. zameldowała się w londyńskim hotelu „Rubens”, gdzie urzędował sztab naczelnego wodza. Po kilku miesiącach „Zo” wymusiła powrót do kraju. Skończyła kurs spadochronowy i w nocy z 9 na 10 września nocy została zrzucona w Podkowie Leśnej pod Warszawą. Skoczyła mimo zwichniętych kostek podczas próbnych skoków.
<!** reklama left>Wróćmy jednak do lat przedwojennych. Elżbieta Zawacka została nauczycielką. Z energią działała równocześnie w PWK, organizacji, która ponad polityczne cele stawiała sobie za cel służbę państwu i przygotowanie społeczeństwa na okres próby. W 1937 r., gdy nastroje wojenne stawały coraz bardziej wyczuwalne, została komendantką Rejonu Śląskiego PWK.
- Kształciłyśmy młodzież żeńską i dorosłe kobiety: szkolenie sanitarne, przeciwlotnicze, przeciwpożarowe, to był szaleńczy wysiłek, ale udało się przygotować około miliona Polek - mówi z dumą.
We wrześniu 1939 r. walczyła w obronie Lwowa, w kobiecym batalionie Pomocniczej Służby Wojskowej. W październiku jako „Zelma” zakładała na Śląsku pierwsze komórki konspiracyjne Służby Zwycięstwa Polski. Od 1940 roku działała w Komendzie Głównej AK w Warszawie. Jako „Zo” (ten pseudonim został jej na całe życie) była kurierką i zastępczynią szefa Wydziału Łączności Zagranicznej KG AK. Ponad sto razy przemierzała tajnymi szlakami Europę. - Sto razy powinnam była umrzeć, a przecież żyję. Żołnierz musi mieć szczęście - podsumowuje.
Po upadku powstania przedarła się do Krakowa. Jej ostatnie wojenne zadanie: odbudowała szlaki kurierskie do Szwajcarii, aby przerzucić emisariusza, który by opowiedział światu heroiczne dzieje walczącej Warszawy. Był nim Jan Nowak-Jeziorański. Udało się.
Tak zostałyśmy wychowane
- Walczyłyśmy, bo tak dziewczęta z mojego pokolenia zostały wychowane. Najpierw było harcerstwo, w liceum zajęcia przygotowania do obrony kraju - mówi Maria Sobocińska, ps. „Ryśka”, komendantka WSK inspektoratu włocławskiego AK i kurierka, która działała razem matką i siostrą. Prokurator po wojnie zażądał dla niej kary śmierci. Wywinęła się, dziś mieszka w Szwecji.
Ile kobiet walczyło w ruchu oporu i na różnych frontach II wojny, dokładnie nie wie nikt. W AK zaprzysiężonych było 50 tys., w PSK na Zachodzie - 6,5 tys., w LWP - 8 tys. - W każdej wsi były rodziny i kobiety, które walczyły z okupantem - mówi generał Zawacka. - 6 tys. poległo, nawet groby nie wszystkich są znane.
Nie dzieli kobiet na te z kraju, ze Wschodu i Zachodu. Jej dewiza - „bądźmy wszystkie razem, my żołnierze kobiety wszystkich frontów”. „Zo” chce sprawiedliwej pamięci o tych, które „Ze szminką na ustach/ze śmiercią w torebce/samotnie szły przeciw niemieckiej potędze”. To z jej inicjatywy powstało w Toruniu Muzeum Wojskowej Służby Kobiet i Memoriał Generał Marii Wittek.
- My mamy muzeum, Bydgoszcz powinna postawić pomnik Halinie Stabrowskiej, posłance pomorskiej, działaczce społecznej, jednej z pierwszych żołnierzy Polski Podziemnej. Rozstrzelano ją 30 IX 1943.
Biografii już nie napisze
- Kobiety odegrały wybitną rolę w okresie wojny - mówił Ryszard Kaczorowski, ostatni prezydent RP na uchodźstwie, na sesji popularnonaukowej poświęconej wojennej służbie kobiet. „Zo” uważa, że ich rola jest ciągle niedoceniona: - Byłyśmy lotniczkami, spadochroniarkami, dowódcami oddziałów, także bojowych. Żywiłyśmy, prałyśmy, odziewałyśmy. Cały sanitariat i łączność to kobiety, w samej Komendzie Głównej AK w łączności pracowało ich 1000. Ginęły z rąk wroga, w obozach, podczas okrutnych śledztw. Ilu Polaków o tym wie?
Pytam, czyją twarz widzi, gdy przymyka oczy: „Miry”, „Marcysi, czy „Niki”, swojej wychowanki Moniki Dymskiej z Torunia, zgilotynowanej w Berlinie. Momentalnie zamyka się jak żółw w skorupie. - Wielki czyn kobiecy uczci pomnik Marii Wittek - ucina krótko.
Już wie, że nie zdąży napisać swojej biografii. Macha ręką, nieważne, jeszcze tyle jest do zrobienia. Biogramy do ostatniego tomu jej słownika poświęconego kobietom odznaczonym Virtuti Militari. Dziś przyjdą harcerze. Opowie im, jak było. Że patriotyzm to czyny, a nie lekcje wychowania patriotycznego.