https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Anioł z gałązką rozmarynu

Krystyna Słomkowska-Zielińska
Lady Sue Ryder of Warsaw, przyjaciółka naszego kraju. Kobieta niezłomnej woli i wielkiej skromności. Drobna, krucha, przemierzała rocznie dziesiątki tysięcy kilometrów, aby nieść pomoc cierpiącym. Nic w zamian nie oczekując.

Lady Sue Ryder of Warsaw, przyjaciółka naszego kraju. Kobieta niezłomnej woli i wielkiej skromności. Drobna, krucha, przemierzała rocznie dziesiątki tysięcy kilometrów, aby nieść pomoc cierpiącym. Nic w zamian nie oczekując.

<!** Image 2 align=right alt="Image 33683" sub="Ta mała kobietka skakała na spadochronie. Sama prowadziła do Polski w stanie wojennym wielką ciężarówkę wypełnioną lekami, artykułami sanitarnymi, żywnością. Wyjątkowo sprawna organizatorka.">Kiedy królowa Elżbieta II nadawała jej w uznaniu zasług tytuł szlachecki, a wiąże się z tym prawo do wybrania miasta przy nazwisku, zdumiona Izba Lordów usłyszała, że baronessa Sue Ryder, po mężu Margaret Susan Cheshire, chce połączyć nazwisko z Warszawą. Lady Ryder of Warsaw.

Fanka

Gdyby nie wojna, pozostałaby na rodzinnej farmie w hrabstwie Yorkshire. Sfałszowała metrykę i jako 16-latka i zaciągnęła się do słynnych Fanek. Tak Polacy w Anglii nazywali młode kobiety z FANY - Związku Pielęgniarek Pierwszej Pomocy. Później została skierowana do SOE - sekcji polskiej Zarządu Operacji Specjalnych armii brytyjskiej. Poznała Polaków, którzy uczyli się dywersji i jako „cichociemni” skoczkowie przerzucani byli do kraju. Najodważniejsi z odważnych. Podczas jednego z lotów nad okupowaną Polską zginął człowiek, którego młodziutka dziewczyna pokochała. Tak ludzie opowiadają. Legenda? Może dzięki niej łatwiej im zrozumieć miłość Angielki do naszego kraju? Nie ma śladu o tej miłości w jej autobiografii.

Pod koniec życia Sue Ryder pisała, że starała się optymizm, odwagę i poświęcenie „cichociemnych” uwiecznić fundując żywy pomnik. Ten pomnik to, m.in., domy pomocy społecznej, hospicja dla chorych na nowotwory i AIDS. Jest ich na świecie 80. Polsce podarowała 30.

Znak „cichociemnych” - gałązkę rozmarynu - uczyniła symbolem swojej fundacji. Ze słowami Ofelii do Hamleta: - „Masz tu gałązkę rozmarynu, to na pamiątkę. Proszę cię, miły, pamiętaj”.

Elizabeth i Sue

Właśnie w ośrodku szkolenia „cichociemnych” spotkała Sue Ryder torunianka, profesor Elżbieta Zawacka - legenda AK, pseudonim „Zo”, kurierka zagraniczna, nazywała się wtedy Elizabeth Watson. Pod tym właśnie nazwiskiem dotarła w 1943 r. do Londynu jako emisariuszka komendanta głównego AK do władz polskich na uchodźstwie. Zdecydowała się na szkolenie spadochroniarskie, aby jak najszybciej wrócić do okupowanego kraju. Była jedyną kobietą wśród „cichociemnych”, więc zakwaterowano ją z Fankami. Pokój dzieliła z Sue Ryder. Zaprzyjaźniły się. - Fanki pełniły służbę koszarową, zajmowały się też organizacją życia kulturalnego. Sue sprzątała, gotowała, a wieczorami, elegancko ubrana, tańczyła z oficerami na wieczorkach. Musieli jakoś rozładować napięcie, bo każdy wiedział, że po wylądowaniu może trafić w łapy gestapo i zginąć w męczarniach - opowiada Elżbieta Zawacka (awansowana w br. do stopnia generała brygady).

Przyjaźń obu kobiet przetrwała do śmierci Sue. Są do siebie podobne: silne duchem, własne życie stawiające na drugim planie. Sue Ryder poświęciła „Zo” i „cichociemnym” wiele kart autobiografii „Child of My Love”. Na okładce książki znajduje się Matka Boska Częstochowska, bowiem po wojnie Sue Ryder przeszła na katolicyzm.

Po koszmarze wojennym „Zo” przeżywała dramat pokolenia, które okrzyknięto „zaplutymi karłami reakcji”. Trafiła do więzienia UB. Sue Ryder nie umiała żyć jak dawniej. Przeszmuglowana do Warszawy pod przybranym nazwiskiem odgruzowywała miasto. Później pracowała w organizacjach pomocy dla ofiar wojny w Europie. Docierała do niemieckich więzień, w których znaleźli się Polacy, nierzadko dopiero co zwolnieni z obozów koncentracyjnych. Wyszukiwała prawników, walczyła o złagodzenie kary.

Dom Sue Ryder w Cavendish stał się pierwowzorem innych jej domów rozsianych po świecie. Większą jego część zawsze zajmowali chorzy, starzy. Pomogła setkom tysięcy ludzi, od więźniów obozów koncentracyjnych po głodujące dzieci Afryki i Indii. Właśnie w Indiach w 1959 r. poślubiła płk. Leonarda Cheshire, lotnika RAF-u, podobnie jak ona owładniętego misją niesienia pomocy innym.

Wielka duchem

W 1953 r. Sue Ryder założyła fundację swojego imienia. Miała być pomnikiem „dla tych, którzy oddali swoje życie podczas dwóch wojen światowych w obronie ludzkich wartości oraz dla tych, którzy cierpią i umierają dzisiaj w wyniku prześladowań”. Polskę odwiedzała coraz częściej. Odnalazła w Toruniu przyjaciółkę z lat wojny. Uczestniczyła niemal we wszystkich spotkaniach Jana Pawła II z rodakami i przy tej okazji wizytowała swoje placówki, przywoziła dary.

Drobna, wręcz krucha, bardzo skromnie ubrana. Nie pozwalała sobie na żadne wygody i tego wymagała od innych. W fundacji pracowali wyłącznie wolontariusze. - Fundusze na pomoc zdobywała, m.in., dzięki sieci sklepów z używaną odzieżą - mówi prof. Zawacka. - Do mnie wpadała jak po ogień. Zwiedzanie miasta? Nie miała czasu.

W 1956 r. w Konstancinie powstał w Polsce pierwszy Dom Sue Ryder, w 1996 r. - jako jeden z ostatnich - bydgoski, który stał się pionierskim ośrodkiem w kraju, nie tylko w dziedzinie opieki paliatywnej. W latach 60. fundacja wybudowała na terenie obecnego szpitala uniwersyteckiego pierwszy w mieście pawilon onkologiczny, który później bez wiedzy Sue Ryder przeznaczono na inne cele. - Miała o to wielki żal - wspomina dr Włodzimierz Giziński, który jako lekarz wojewódzki uzgadniał z nią szczegóły budowy nowego domu w Fordonie. - Czuło się, że w tym drobnym ciele drzemie wielki duch.

Prezent dla chorego

Wojewoda ofiarował teren i fundamenty, fundacja resztę. Dom Sue Ryder był gotowy w1995 r., ale brakowało pieniędzy na uruchomienie placówki. - Sue Ryder wymogła na urzędnikach szybkie działania - mówi dyrektor placówki, dr Andrzej Stachowiak. - Miała głęboką wiedzę na temat medycyny paliatywnej. Chorzy widzieli w niej niemal istotę nie z tego świata. Anioła.

<!** reklama left>W Bydgoszczy Sue Ryder często gościła nieoficjalnie. Zatrzymywała się wtedy u nieżyjącej już więźniarki Ravensbrück, Władysławy Purzanowskiej. Czasem zabierała ją na objazd swoich placówek. - Pani Włada opowiadała mi, że nie była w stanie wytrzymać tempa jej pracy - opowiada dr Stachowiak.

Sue Ryder zmarła 2 listopada 2000 r. Krótko przed śmiercią rozstała się z z fundacją, którą sama założyła, ale zadbała, by polskiej fundacji zapewnić samodzielność.

PS Z okazji 10-lecia bydgoskiego Domu Sue Ryder 21-22 bm. odbyła się ogólnopolska konferencja poświęcona wyzwaniom opieki paliatywnej w XXI wielu.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski