https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gałązka rozmarynu dla Ciebie...

W swoich ostatnich reportażach pisałaś, Krysiu, o kobietach silnych duchem, najodważniejszych z odważnych, z zasadami, a jednocześnie bardzo skromnych. Podziwiałaś legendę AK, Elżbietę Zawacką, i jej przyjaciółkę, Sue Ryder, niosącą pomoc cierpiącym. I szlag Cię trafiał, gdy, bywało, ktoś tej „wielkości” zamknięty w swojej „małości” nie rozumiał. - No bo i komu np. przeszkadzała gałązka rozmarynu, znak cichociemnych, który Sue Ryder uczyniła ukochanym symbolem swojej fundacji!? - piekliłaś się. Już dobrze... Ze słów „Hamleta” od swoich kolegów „Masz tu gałązkę rozmarynu, to na pamiątkę...”. Pamiętaj o nas, Krysiu, gdziekolwiek Bóg każe ci szukać prawdy o człowieku.

W swoich ostatnich reportażach pisałaś, Krysiu, o kobietach silnych duchem, najodważniejszych z odważnych, z zasadami, a jednocześnie bardzo skromnych. Podziwiałaś legendę AK, Elżbietę Zawacką, i jej przyjaciółkę, Sue Ryder, niosącą pomoc cierpiącym. I szlag Cię trafiał, gdy, bywało, ktoś tej „wielkości” zamknięty w swojej „małości” nie rozumiał. - No bo i komu np. przeszkadzała gałązka rozmarynu, znak cichociemnych, który Sue Ryder uczyniła ukochanym symbolem swojej fundacji!? - piekliłaś się. Już dobrze... Ze słów „Hamleta” od swoich kolegów „Masz tu gałązkę rozmarynu, to na pamiątkę...”. Pamiętaj o nas, Krysiu, gdziekolwiek Bóg każe ci szukać prawdy o człowieku.

<!** Image 2 align=right alt="Image 135990" sub="Reportaże o snajperach, jednostkach specjalnych, żołnierzach w Afganistanie - Krystyna znała tematykę wojskową. Nikt w redakcji nie odważyłby się z nią w tej materii konkurować">Tekst zamieszczony poniżej, opublikowany 2.01.2004 r., KRYSTYNA SŁOMKOWSKA-ZIELIŃSKA uznała kilka lat temu za jeden z najważniejszych, jakie napisała.

My, Ermlanderzy

To miała być sentymentalna podróż śladami mamy wywiezionej na roboty do Niemiec. Myślałam: pstryknę zdjęcia, może spotkam kogoś, kto pamięta tamtą fabrykę, tamte czasy. Ślady zniknęły. A sympatyczni, siwowłosi ludzie opowiadali mi o swoim cierpieniu. Ofiarami oni i my? Poraziło mnie. Świat stanął na głowie!

Pojechałam w tę podróż za namową koleżanki. Ewa, właścicielka biura matrymonialnego w ludowej Polsce, szukała dla swoich klientek kandydatów na mężów za Odrą. I w końcu wyswatała się sama, za Harrego Almera.

W niemieckim domu

Latem wybrałam się do Kamen, gdzie mieszkają Almerowie, tonącego w zieleni, niegdyś górniczego miasta. Leży ono niedaleko Menden, gdzie w czasie wojny, w małej fabryce, pracowała moja mama Anna. Miała 16 lat, gdy wywieziono ją, w 1942 r., z rodzinnego Polesia. (...)

<!** reklama>Wiejska dziewczyna stanęła przy maszynie. Toczyła jakieś śrubki, do czego, nie wie, nikt jej przecież nie mówił. Sympatyczny pracownik z biura zabierał ją czasem do domu, do sprzątania i opieki nad dziećmi.

Dokumenty z tamtych czasów mama dawno temu wyrzuciła. Było, minęło. - Właściciel był dobrym człowiekiem. Nikt mnie bił, nikt na mnie nie krzyczał. Nie dojadałam, ale przecież była wojna. Nic od Niemców nie chcę - powtarzała z uporem.

Gdy wybuchł pokój, wyszła za mąż za mojego ojca. Suknię ślubną, z pięknym welonem, pożyczyła jej Niemka, której dziećmi się zajmowała. Zamieszkali w niemieckim domu (...)

Znajomi mamy rozjeżdżali się do Francji, Kanady, Australii. Młoda mężatka wsiadła jesienią 1946 r., w Lubece, na okręt „Hermann Goering” i popłynęła razem z tłumem wojennych rozbitków. (...). Wylądowała na nieznanej planecie - Bydgoszcz. W jej rodzinnej wsi „wykokosił się” Związek Radziecki. Swoją matkę, siostry i brata zobaczyła, gdy przyszła odwilż. Ojciec zmarł podczas wojny na tyfus.

Z Kamiontke do Kaminki

Zrywam w niemieckim ogrodzie drobne, żółte kwiatki dziurawca na ulubioną herbatkę Harrego. On podjada wczesne śliwki i półsłówkami odpowiada na moje pytania o przeszłość. O czym tu mówić? Lekko nie było. Ani w Polsce, ani w Niemczech, gdzie musiał życie zacząć od nowa. (...)

Harry Almer, rocznik 1934. Szczupły, wysportowany, co tydzień basen, codziennie rower, nie wygląda na swoje lata. (...) Nieźle mówi po polsku, ale z Ewą rozmawia wyłącznie po niemiecku. Żeby wrosła w Kamen.

Jego ojciec zaginął gdzieś na wschodnim froncie. W styczniu 1945 r., gdy zbliżali się Rosjanie, Harry wyruszył z matką, bratem i dwiema siostrami w drogę do Niemiec. Trzaskające mrozy. Zamarznięta Wisła. Obładowani tobołkami szli w tłumie uchodźców na Tczew, potem odkrytymi wagonami do Gdyni. Stamtąd do Sasnitz na Rugii i do Rostocku. Dwa lata później wrócili do Kaminki. Matka Harrego wierzyła, że jej mąż, wracając z niewoli, właśnie tam będzie ich szukał. Nadaremno czekała.

Harry urodzony w pruskiej Kamiontke nagle znalazł się w Kamince. Nie w pobliżu Marienwerder, ale Kwidzyna. Tylko Liwa, w której kąpała się dzieciarnia, płynęła leniwie jakby nigdy nic. W domu mówiło się po niemiecku, ale w szkole w obcym polskim języku. Obrywał po łapach za kulawą polszczyznę. (...)

Krewni chcieli ściągnąć Almerów do RFN, ale władza mówiła - nie. W koszarach w Ostródzie składał przysięgę na wierność ludowej ojczyźnie. W 1959 r. nadeszła zgoda na wyjazd. Dostali 48 godzin na załatwienie formalności i spakowanie dobytku. Gospodarstwo przepisano na najmłodszego brata ożenionego z Polką.

Chmury nad Warmią

Do Harrego zagląda stary druh, Hubert Buchholz, rocznik 1933. (...) Zaprasza do siebie. Musi mi wiele opowiedzieć. Wytłumaczyć.Siedzimy w ogrodzie, przy piwie i solidnej kolacji. Ciepło. Chmury płyną leniwie. - Co to za chmury. Takich chmur jak nad Warmią nie znajdziesz nigdzie... - wzdycha Hubert (...), pokazuje zdjęcia:- W domu w Kobieli, gdzie się urodziłem, teraz jest sklep spożywczy. A to Henrykowo - stamtąd pochodzi Agnes, moja żona.

Gospodarstwo zamożnych ziemian, Johanny i Karla Buchholzów, zaopatrywało w żywność prącą na Wschód armię niemiecką. Od Francuza, którego III Rzesza posłała do nich na roboty, Hubert nauczył się murarki. W Kamen sam wybudował dom. (...)

Zimą 1945 r. 12-letni Hubert zobaczył pierwszych żołnierzy z czerwoną gwiazdą. Ojca zamordowało UB. Matka i troje rodzeństwa zmarło na tyfus. A w ich domu zamieszkali nowi właściciele, ludzie, których wyrzucono z ich domów na Wschodzie. Przez kilka miesięcy zgodnie mieszkali razem. Hubert zaprzyjaźnił się z polską rówieśnicą, Leokadią. Jej rodzice zaopiekowali się osieroconym rodzeństwem. I pobłogosławili na drogę do Paderborn. (...)

Tam byliśmy

(...) Hubert odwiedza rodzinne strony co kilka lat. (...) Pokazał Kobielę synowi. Córka na razie woli harleyem szaleć po Europie&

Zebrał dzięki stowarzyszeniu przesiedleńców, do którego należy, sporą kwotę na remont miejscowego kościoła. Jednak pieniądze gdzieś się księdzu rozpłynęły.

- Kiedyś zapytałem wójta, czy zgodziłby się na zorganizowanie spotkania z tymi, co wyjechali z Kobieli i okolicy. Zatrzęsło nim, więcej do tego pomysłu nie wracałem - opowiada bez żalu mój rozmówca.

Drzewo genealogiczne Buchholzów zrobił jego syn, Manfred. - Popatrz, Krystyna, to Ermland (niem. Warmia), od zawsze tam byliśmy - przekonuje Hubert. - Nie chcę żadnych odszkodowań. My mamy mało, ale ci, co mieszkają na naszej ziemi, mają jeszcze mniej. I byłoby nielojalnie niszczyć przyjaźń.

- A co, Polaków tam nie było? - irytuje się Ewa.

Gdyby z nami zasiadł do kolacji bohater mazurskiej powieści Siegfrieda Lenza „Muzeum ziemi ojczystej”, powiedziałby zapewne: „przeszłość należy do nas wszystkich, nie można jej dzielić i wygładzać”. Na Warmię od wieków napływali koloniści polscy i niemieccy. Żyli obok siebie, często walczyli ze sobą. Diabeł na tych ziemiach mocno zamieszał ogonem.

Ślady zniknęły

W lot rozchodzi się wiadomość, że przyjechała Polka, która szuka wojennych śladów matki. Telefonuje znajoma Ewy: - Przymusowe roboty? A kto ją zmuszał? Ale sobie wymyśliła! - peroruje kobieta.

Mam ochotę krzyczeć: obozów koncentracyjnych też nie było?

Jedziemy z Ewą i Harrym do Menden szukać fabryki Huckschlaga. I kapliczki, w której polscy księża, byli więźniowie Dachau, dawali ślub moim rodzicom. (...) W biurze turystycznym radzą porozmawiać z Heinzem Oberkampfem, właścicielem sklepu optycznego. (...) Dowiaduję się, że firma, w której pracowała mama, słynęła z wyrobu zastawy stołowej, ale splajtowała. Optyk dzwoni do kogoś z rodziny, ale nikt ze mną o przeszłości nie chce rozmawiać. Radzi wybrać się do Paula Kocha, który wie o Menden wszystko. (...) - Ma około 60 tys. mieszkańców, jest miastem robotniczym, stare rody wymarły lub wyjechały. Boom skończył się na początku lat 70. Wtedy też splajtowała firma braci Huckschlagów - mówi Koch. (...)

Menden przypomniało sobie o niechlubnej wojennej zaszłości, gdy przymusowi i niewolniczy robotnicy zaczęli szukać dokumentów. Przetrząśnięto archiwa. Z relacji miejscowej gazety wynika, że tylko 900 osobom (spośród ponad 2000) udało się pomóc. Burmistrz zlecił dalsze poszukiwania, ale droga do uzyskania odszkodowania jest już zamknięta.

Nie ma śladu po kaplicy, w której brali ślub moi rodzice. Rozebrano ją, dokumenty trafiły do biura parafialnego kościoła. Może ktoś do nich kiedyś zajrzy i zainteresuje się, kim była Anna i Marian, którzy pobrali się 25.12.1945 r. Ale to temat na oddzielne, dramatyczne opowiadanie.

- My wszyscy jesteśmy Ermlanderzy, przetrąceni przez los: ja, Agnes, Harry, twoi rodzice - podsumowuje Hubert.

Nie godzę się na ten znak równości. Wszyscy ofiarami wojny? Kto katem?

Krystyna Słomkowska-Zielińska, publicystka „Expressu Bydgoskiego” i „Nowości”:

- W pierwszych latach uprawiania zawodu dziennikarskiego najważniejsza wydaje się możliwość bycia tam, gdzie dzieje się coś ważnego, czym żyje Polska, region. Niestraszny jest zatłoczony pociąg, spóźniony autobus, bufet zimą stanu wojennego bez szklanki herbaty, zwłaszcza, jeśli zawód traktuje się jak misję. Z czasem odkrywa się, że wspaniałe tematy leżą w zasięgu ręki. Że obok żyją ludzie bezradni i walczący, uczciwi i bez honoru, że o nich trzeba napisać.

Reporter często staje się świadkiem głębokiej niesprawiedliwości i ludzkich tragedii. Niełatwo wtedy zachować postawę biernego „opisywacza rzeczywistości”. Odchodzi się od rejestracji zdarzeń, a zaczyna interweniować. Tak właśnie było z Witami, których życie brutalnie „chwyciło za gardło”. Po publikacji artykułu odezwali się Czytelnicy, gotowi im pomóc. Sama szukałam dla nich wsparcia u bydgoskiej posłanki, przynosiłam „to i owo” do domu. Nie bez winy Witów nic z tego nie wyszło, lata bierności na bezrobociu zrobiły swoje. Niedawno ich odwiedziłam. Ania znalazła zajęcie jako opiekunka do dzieci. Paweł dorabia w sklepie i uczy się w zaocznym technikum, Jacek w gimnazjum. Tomasz też znalazł pracę, na razie na pół roku: - Znowu poczułem się jak człowiek - mówi z dumą. Zrobiło mi się lżej na sercu.

* * *

Tak Krystyna rozumiała swój dziennikarski fach i tak o nim pisała w jubileuszowym wydaniu „Expressu Bydgoskiego” w 2005 r. Pewnie znaleźlibyście Państwo na naszych łamach ciąg dalszy historii Witów, gdyby nie to, że kilka lat temu to właśnie Krystynę życie „brutalnie chwyciło za gardło”...

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski