Im więcej drzew wytniemy w mieście, tym większe kłopoty ze zdrowiem i środowiskiem czekają nas w przyszłości - alarmują Czytelnicy.
<!** Image 2 align=right alt="Image 32016" sub="W miejscu, gdzie kiedyś biegła topolowa aleja, straszą teraz kikuty drzew">Masowa wycinka prowadzona w Bydgoszczy niepokoi naszych Czytelników. - Pozbywamy się starych topoli. Jak okropnie wygląda teraz ulica Sportowa, przy której sterczą jakieś kikuty. Czy nikt w tym mieście nie rozumie, że im więcej drzew wytniemy, tym gorzej będziemy się czuć w przyszłości? Tylko one poradzą sobie z zanieczyszczeniem powietrza. Wkrótce zaczniemy chorować, bo stężenia niebezpiecznych substancji będą wielokrotnie przekraczać dopuszczalne normy - przewiduje Czytelnik. - Poza tym, wraz z drzewami giną ptaki, choćby wróble.
Czy naprawdę sytuacja jest tak poważna? - Jest w tym wiele racji - potwierdza Janusz Bordewicz, zastępca dyrektora Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska Urzędu Miasta w Bydgoszczy. - Nie pozbywamy się zieleni, bo mamy taki kaprys. Przy ulicy Sportowej faktycznie planowo wycinamy, i to już od dwóch lat, stare topole, bo mają bardzo kruche korony i gałęzie. Przecież tam odbywa się wiele imprez sportowych i nie chcemy, żeby komuś coś się stało.
Urzędnicy zapewniają, że każda likwidacja drzewa okupiona jest sporymi kosztami, które zniechęcają do wycinki. - Drzewa sadzone w miejsce starych, muszą mieć też minimum 14 centymetrów w obwodzie - mówi dyrektor.
<!** reklama left>Sytuacji zieleni w mieście nie poprawiła tegoroczna susza. Sprawiła, że wody gruntowe w niektórych miejscach obniżyły się nawet o metr. - Przy ulicy Jasienieckiej czy alei Ossolińskich widać tego skutki. Jednak tam, gdzie są uszczerbki, nasadzamy nowe drzewa. Tak było na placu Wolności, gdzie mamy lipy.
- Powinno być odwrotnie. Najpierw nasadzać, a potem wycinać - uważa dr Piotr Indykiewicz z ATR. - Drzewa w mieście nie służą przecież celom gospodarczym, tylko wpływają na jakość życia ludzi. Są też swoistym mikrosiedliskiem dla zwierząt. Co do wróbli, zgodzę się, że jest ich coraz mniej. Ale wynika to z tego, że nie mają dobrych miejsc lęgowych, a nie z powodu wycinki topoli. Na nich gniazduje za to chętnie sroka - uważa naukowiec.
Nie wszyscy chcą jednak drzew w swoim sąsiedztwie. - Była u mnie kobieta, która chce pozbyć się dorodnego dębu. Pod nim biegnie płot, który został niedawno odnowiony, a ptaki siedzące na gałęziach i go brudzą - mówi dyrektor Bordewicz. - To zbyt błahy powód, żeby dać pozwolenie. Niestety, każda taka odmowa spotyka się z ostrymi protestami.