Na setki samochodów przejeżdżających obok „zepsutego” auta i jego zrezygnowanej czekaniem na pomoc właścicielki, kilkunastu kierowców zatrąbiło, a kilkoro zwolniło. Pomóc chciał jeden.
<!** Image 2 align=right alt="Image 59430" sub="Nasza reporterka przekonała się, że gdy nawali auto, nie ma co liczyć na pomoc kierowców. - Mogą co najwyżej wezwać lawetę - mówi specjalista. /Fot. Tadeusz Pawłowski">Nie ma znaczenia, że nie była to prawdziwa awaria, a dziennikarska prowokacja. Wniosek jest jeden - samotna blondynka z zepsutym na poboczu autem na pomoc kierowców nie ma co liczyć.
Czwartek, godzina 13. Droga wylotowa w kierunku Gdańska. Na minutę przejeżdża tu około 30 samochodów. Stajemy na poboczu, podnosimy maskę i improwizujemy awarię samochodu. Czy możemy liczyć na spontaniczną pomoc? Niekoniecznie. Auta mijają nas pędem. Z własnej woli żaden kierowca nie zdejmie nawet nogi z gazu - o tym przekonaliśmy się po kilkunastu minutach. Ewentualnie, co jakiś czas, słyszymy dźwięk klaksonu. Próbujemy więc auta zatrzymać - efekt podobny. Po pół godzinie na nasz pas zjeżdża ciemnozielone auto na wrocławskich numerach rejestracyjnych. Zatrzymuje się kilkanaście metrów dalej i... na tym koniec. Po kilku minutach odjeżdża. Na co, lub na kogo liczył?...
<!** reklama left>Zaczynamy się niepokoić, gdy nagle z lewego pasa w naszym kierunku zjeżdża granatowy ford mondeo kombi. - Można pomóc? - pyta młody mężczyzna. To pierwszy i ostatni, który zaoferował pomoc. Na to pytanie w palącym słońcu czekaliśmy ponad godzinę.
- Teraz, gdy ktoś widzi awarię, to po prostu się nie zatrzymuje. Dziś po prostu wzywa się lawetę. Ewentualnie, jeśli ktoś zobaczy, że chodzi o zmianę koła, to może jeszcze zatrzyma się, by pomóc. Ale gdy widać podniesioną maskę, nie ma co liczyć na takie gesty. Kierowcy nie zatrzymują się, bo nie chcą się ośmieszyć, zwłaszcza przed kobietą. Zresztą dziś nikt nie wozi w aucie żadnych narzędzi. W razie potrzeby laweta zawiezie auto do warsztatu - zapewnia długoletni kierowca zawodowy, Mirosław Tomacki.
- Zawsze, gdy widzę, że ktoś potrzebuje pomocy, udzielam jej. Taki już jestem - śmieje się młody mężczyzna, pan Radek, który odważył się zaoferować pomoc. Razem z dziewczyną, Agatą, jechał akurat do Myślęcinka. - Wychodzę z założenia, że jeśli będę pomagał, to w razie gdy ja będę czegoś potrzebował, też ktoś się mną zainteresuje - uważa. Zdradza jednak, że naprawić auta prawdopodobnie by nie umiał. - Najczęściej przyczyną wszelkich problemów na drogach jest to, że w baku zabrakło paliwa. Kupiłem ostatnio linkę holowniczą, pewnie pomógłbym odholować auto na stację benzynową lub, w razie potrzeby, do najbliższego warsztatu - mówi.