W archiwach bezpieki z lat pięćdziesiątych zachował się taki raport na temat starającego się o paszport pisarza: „jako literat i satyryk zarabiał duże pieniądze, za co mógł sobie pozwolić na chulaszczy [sic!] tryb życia, i bardzo często do domu wracał w stanie kompletnie pijanym. (…) Należał do Spółki posiadającej lokal literacki w Hotelu Savoy i często w tym lokalu bawił się nadużywając alkoholu”.
Współczesnych naśladowców - pytanie, czy świadomych - znalazł autor „Akademii Pana Kleksa” w bywalcach prowizorycznego lokalu, który powstał na zapleczu osiedlowego sklepiku w Fordonie, przy ulicy, a jakże!, Jana Brzechwy. Bractwo ciągnące do tego Savoyu pod chmurką zapewne pisze niewiele albo zgoła nic, za to na pewno za kołnierz nie wylewa, a potem demoluje okolicę i rzuca wiązanki - bynajmniej nie w mowie wiązanej.
Niestety, policja niewiele może powiedzieć o dokonaniach czcicieli pisarza, podobnie jak spółdzielnia mieszkaniowa, do której należy trunkowy pawilon. Pod tym względem od czasów Jana Brzechwy nic się w tym kraju nie zmieniło.
