Kilka dni temu administracja Donalda Trumpa ogłosiła, że przyszłoroczny szczyt G7 odbędzie się w należącej do prezydenta USA posiadłości golfowej Trump National w Doral na Florydzie. Zaletą tej lokalizacji miała być bliskość do lotniska w Miami (5 minut jazdy samochodem), a także świetna infrastruktura - rezydencje, sale konferencyjne, restauracje.
Po ogłoszeniu tej decyzji na Donalda Trumpa spadła fala krytyki ze strony opozycji, zarzucającej mu, że wykorzystuje prywatny biznes do zadań państwowych. Pojawiły się pytania o korzyści materialne, jakie pole golfowe Trumpa mogłoby odnieść z tytułu organizacji szczytu.
Krytycy tej decyzji twierdzili, że pomysł organizacji szczytu w prywatnej posiadłości prezydenta jest korupcjogenny i całkowicie niedopuszczalny. Jak pisze CNN, podzielone były głosy także w samej Partii Republikańskiej. Jedni mówili, że dla Amerykanów ważne jest nie to, gdzie się odbywa konferencja, ale jakie decyzje na niej zapadają, z kolei inni - jak deputowany Adam Kinzinger ze stanu Illinois, że nie są zadowoleni z tej lokalizacji.
Sam Donald Trump - podobnie, jak pracownicy jego administracji - zapewniał, że byłaby to najtańsza opcja, gdyż spotkanie przywódców krajów G7 zorganizowane by zostało „po kosztach”, jednak w sobotę wieczorem na Twitterze ogłosił, że zmienia decyzję. Szczyt nie odbędzie się w Trump National w Doral.
- A zatem, biorąc pod uwagę szaloną i irracjonalną wrogość zarówno mediów, jak i Demokratów, nie rozważamy już Trump National Doral w Miami jako miejsca organizacji szczytu G7 w 2020 roku - napisał Trump na Twitterze. - Natychmiast zaczniemy poszukiwania nowej lokalizacji, włączając możliwość wykorzystania Camp Davis. Dziękuję! - napisał amerykański prezydent.
POLECAMY W SERWISIE POLSKATIMES.PL:
