Rozmowa z MARKIEM ANDRASZEWSKIM, ociemniałym muzykiem, nauczycielem i wydawcą.
Zdzisław Pruss w „Leksykonie muzyki” dekonspiruje Pana. Otóż pisze, że lubi Pan sympatyczne dziewczyny i wino . W „Medei” , bydgoskiej kawiarence, zdradzają zaś, że grą na paninie oczarował Pan niejedną przedstawicielkę płci pięknej...
<!** Image 2 align=right alt="Image 78218" >Miałem trzech niewidomych nau- czycieli gry na fortepianie. I to pewnie ich zasługa. Planowałem zostać lotnikiem albo zegarmistrzem, ale w wieku 8 lat zacząłem tracić wzrok z powodu nieuleczalnej choroby siatkówki. W 1960 r., jako dziesięciolatek, poszedłem do szkoły podstawowej dla niewidomych w Owińskach pod Poznaniem. Urodziłem się w stolicy Wielkopolski. Mama śpiewała w kościelnym chórze, tata grał na skrzypcach, więc zapisałem się też do kółka muzycznego. Chyba nie za bardzo chciało mi się ćwiczyć, bo zapodziałem gdzieś nuty. Po miesiącu znalazłem je za szafą. - A w ogóle to chcesz grać? - ryknął na mnie swym tubalnym głosem Leon Gronek. Szkołę skończyłem popisowym „Marszem tureckim” Mozarta, ale potem trafiłem do Bydgoszczy, do zawodówki dla niewidomych, gdzie uczyłem się na metalowca, bo wtedy nie było dla nas specjalnego wyboru szkół.
Na szczęście i tu mógł chodzić Pan na lekcje fortepianu?
Pobierałem je u Henryka Mikołajczaka, ucznia Władysława Kędry, laureata IV Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. Pokazał mi nowy sposób gry - opuszkami palców. Zaczynałem więc naukę od nowa. Pierwsze łatwe utwory grałem tym sposobem dopiero po pół roku ćwiczeń. Starszy brat, Andrzej, również ociemniały, który studiował w Pradze i bardzo mi pomagał, sam tak grał i gorąco polecał mi też tę metodę. Dzięki niej umiem wygrać tzw. perełki.
Czyż równie wielką pasją Pana był klarnet? Na płycie „Mały kwiatek” ze standardami jazzowymi - nagranej z recitalu w Kielcach - słychać, jak wydobywa Pan z tego instrumentu dętego drewnianego soczystą barwę i ciepło. To nie lada umiejętność.
Tajemnica brzmienia klarnetu tkwi w tzw. zadęciu. Chodzi o umiejętność wykorzystania jak największej ilości powietrza do tworzenia takiego rodzaju dźwięku, który przenosi nastroje, pozwala uchwycić piano czy forte i tworzyć inne niuanse muzyczne. Daje też ochronę muzykowi przed niedotleniem mózgu. Tego nauczył mnie prof. Zdzisław Nowak Akademii Muzycznej w Poznaniu. Z samym instrumentem zaznajomił Ignacy Kramski, muzyk z Filharmonii Pomorskiej, kiedy uczyłem się w zawodówce na metalowca. Po powrocie do Poznania pracowałem w Spółdzielni Inwalidów Niewidomych „Sinpo” i zapisałem się do popołudniowej szkoły muzycznej w klasie klarnetu. No i już wtedy zacząłem wygrywać międzynarodowe konkursy dla młodych muzyków w Szczecinku, a potem w Pradze.
<!** reklama>W latach siedemdziesiątych należał Pan do czołówki polskich klarnecistów jazzowych i był współliderem w zespołach jazzowych. Grał też tzw. muzykę poważną: koncert B- dur Karola Kurpińskiego na klarnet solo i orkiestrę. Tęskno Panu za takim graniem?
Na drugim roku studiów w Akademii Muzycznej w Poznaniu, na które trafiłem po konserwatorium muzycznym w Pradze, zacząłem grać również z dixilendowym zespołem Night Jazz Orchestra. Menadżerem był wtedy Wojciech Bednarski, znany z String Connection Krzesimira Dębskiego. Trzykrotnie byliśmy na festiwalu jazzowym „Złota Tarka”, a również w Jarocinie i na świnoujskiej FAMIE. A z Big Bandem, w którym był i Marek Michalak z Jazz Band Boul, i Marek Kazana z zespołu Miry Kubasińskiej, nagrywaliśmy w szczecińskiej rozgłośni radiowej. To było spełnienie moich marzeń.
Ale nie wytrzymał Pan napięcia?
Na pół roku nawet przerwałem studia, żeby podreperować zdrowie .Na egzaminie studenci widzący grali na pamięć tylko jeden utwór, pozostałe z nut. Ja z nut brajlowskich na pamięć uczyłem się wszystkiego, a ciągnąłem dwa instrumenty: klarnet i fortepian. Do tego zespół. To ogromny stres.
Znalazł Pan na niego sposób? Akademię Muzyczną skończył Pan na piątkę.
Nie wróciłem już po prostu do zespołu jazzowego. A po studiach grałem między innymi, w klubie Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy. Z przekonania, że wszystko , do czego się zabieram, muszę zrobić na 100 proc., wyleczyłem się dopiero około pięćdziesiątki. Po za tym stosuję wizualizację.
Z takiej mentalnej pomocy korzystają amerykańscy sportowcy, a u nas - Adam Małysz...
Działa również w przypadku zwykłej tremy przed występem. Parę dni przed imprezą wyobrażam sobie cały jej przebieg ze szczegółami, łącznie z entuzjazmem słuchaczy. Poleciłem tę metodę również jednej ze słuchaczek Studium Organistów, które w latach 90. prowadziłem przy Ośrodku Rehabilitacji Niewidomych w Bydgoszczy. Uczyłem tam teorii muzyki oraz gry na instrumencie z nut brajlowskich. Monikę tak zjadał stres, że na początku nie była w stanie przystępować do copółrocznych egzaminów, na których musiała i grać, i śpiewać, bo szkoła przygotowywał do pracy organisty w kościele. Monika skończyła studium - i to z oceną bardzo dobrą!
Jak używa wyobraźni osoba niewidoma? Przecież wzrok to zmysł dominujący, na którym najbardziej polegamy i zbieramy dzięki niemu większość informacji o życiu.
Obraz, który się nam pojawia, jest wytworem mózgu, a nie oka. Niewidomy stwarza sobie wyobrażenia oparte na słuchu, węchu, dotyku. Z kolei ociemniały do pewnego wieku widzi. Gorzej czy lepiej, ale widzi. Mózg zachowuje wszystkie obrazy, też kolory tamtego czasu. A reszta to forma układania asocjacji. Nie widziałem rakiety, ale mogę ją sobie wyobrazić. Nie wiem, czy jest taka sama, jak w rzeczywistości, ale to wystarcza.
Wymyślił Pan specjalne podręczniki do nauki alfabetu Braille’a dla dorosłych, którzy stracili wzrok. Korzystają z niego między innymi, ośrodki dla niewidomych w Dolnośląskim i Gdańsku.
Alfabet Braille’a, to pismo złożone z wypukłych, około 3 milimetrowych, punktów wytłoczonych na grubszym papierze. W większości książek dla początkujących prawie nie można ich wyczuć. W sytuacji nagłej utraty wzroku ociemniali zamiast lekko dotykać, wciskają je z całą siłą spoconymi z emocji palcami. Żeby podręczniki służyły na dłużej, powlekam litery brajlowskie specjalną folią, dostępną tylko w Niemczech.
Pan usystematyzował też część zapisu pisma brajlowskiego...
Brajlowskie pismo powstało w 1824 r., do Polski trafiło prawie 100 lat później. A język przecież się rozwija. Ot, choćby taka małpka na klawiaturze komputera, albo ukośniki, spacja czy nawet płotek na tarczy telefonu, nie wspominając o innych dziedzinach. Każdy oznaczał je, jak chciał. Przygotowuję też specjalne brajlowskie książeczki do czytania z odpowiednimi odstępami. Bo jak jest za mały albo za duży, trudno palcem znaleźć drugą linię. Na święta wydałem właśnie taką z bajeczką „Dziadunio”, napisaną przez Grzegorza Walczaka, osobistego sekretarza językoznawcy Witolda Doroszewskiego.
Gdyby nie biała laska, którą posługuje się Pan swobodnie jak dyrygent batutą, trudno się zorientować, że Pan nie widzi. Schody Panu niestraszne, nawet przeskakuje Pan co drugi stopień. A twarz, zwykle nazywana u niewidomych kamienną, u Pana jest ożywiona.
Niektórzy podejrzewają, że tylko udaję niewidomego. A jestem po prostu dobrze zrehabilitowany. W młodości do Warszawy jeździłem tylko z mamą bądź widzącym bratem. Teraz nie stanowi dla mnie żadnego problemu przemieszczanie się bez przewodnika, a stolicę znam jak własną kieszeń. Dbam też o kondycję fizyczną, która daje poczucie bezpieczeństwa w terenie. Nawet mogę pochwalić się osiągnięciami sportowymi: zdobyłem 8 medali w czterech mistrzostwach Polski i 2 medale na mistrzostwach świata w skoku w dal i w biegu na 100 metrów.
„Na co dzień nie wiem, że nie widzę” - tak Pan zwykł mówić. A czy są takie momenty, kiedy odczuwa dotkliwie Pan brak wzroku?
Ostatnio, kiedy dotykałem abakanów. Dosłownie ogarnęła mnie złość!
Chodzi o tę wystawę w bydgoskim bwa w 2003 r., kiedy pokazywano rzeźby znanej na cały świat artystki Magdaleny Abakanowicz?
Małgorzata Kubiak, pedagog i żona znanego bydgoskiego rzeźbiarza wpadła na pomysł, żebyśmy mogli je dotykać. To była pierwsza taka możliwość w Bydgoszczy.
I niebywała gratka! W Polsce niewidomi mają utrudniony dostęp do większości wytworów kultury. We wszystkich galeriach jest przecież napisane: nie dotykać eksponatów! „Poznam Cię światełkami palców” - mówiła niewidoma dziewczynka z wiersza ks. Jana Twardowskiego, która dotykiem oglądała obraz Matki Boskiej.
Mieliśmy zadanie ułatwione, ponieważ rzeźbę łatwiej jest „oglądać” niż malowidło. Ale i tak wtedy człowiekowi żal, że nie może na własne oczy zobaczyć takiego piękna.