Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czas niebytu, czas powrotu

Jarosław Jakubowski
Polityk, policjant czy artysta - w każdej profesji nadchodzi czas, gdy trzeba się wycofać. Ale nasi bohaterowie przekonują, że warto walczyć o realizację własnych marzeń.

<!** Image 3 align=none alt="Image 208417" sub="Wacek Węgrzyn był przez lata jedną z najbarwniejszych postaci bydgoskiego undergroundu. Dziś mieszka i pracuje w Warszawie, choć niedawno wrócił z koncertem do Bydgoszczy. Fot.: Archiwum">

Polityk, policjant czy artysta - w każdej profesji nadchodzi czas, gdy trzeba się wycofać. Ale nasi bohaterowie przekonują, że warto walczyć o realizację własnych marzeń.

<!** reklama>

Wacka Węgrzyna bydgoszczanie w średnim wieku pamiętają jeszcze z lat 90. jako właściciela kultowego klubu „Sanatorium” przy Starym Porcie. Klimatyczne miejsce tętniło życiem, występowali tu tacy gwiazdorzy polskiej sceny, jak Voo Voo czy Zbigniew Namysłowski. A i sam właściciel lokalu nieraz pojawiał się przed publicznością ze swoim zespołem The Ślub. Zwracały uwagę teksty Węgrzyna, pełne absurdalnego humoru i dowcipnej melancholii, przypominające dokonania artystów trójmiejskiego „Totartu”.

Z cienia znowu na linię walki

A potem o Wacku Węgrzynie zrobiło się cicho. Wrócił na chwilę, wystartował w konkursie „Serca Bicie” i wygrał go. I znowu zniknął.

Jednak 8 marca w Miejskim Centrum Kultury bydgoska publiczność była świadkiem „Powrotu Wacka”. W dzień swoich urodzin Węgrzyn zagrał na gitarze i zaśpiewał swoje kompozycje wraz z przyjaciółmi: Grzegorzem Nadolnym - bas, Marcinem Jahrem - perkusja, Tomaszem Pacanowskim - gitary. Obecnie Węgrzyn na stałe mieszka w Warszawie.

Upadek, odesłanie na ławkę rezerwowych, kwarantanna... Nazwy są różne, ale w przypadku osób publicznych oznaczają zwykle to samo - przymusową przerwę w aktywności. Takie doświadczenie było udziałem Grzegorza Gruszki, bydgoskiego działacza SLD. W 2007 roku dobrze rozwijająca się kariera polityczna byłego posła legła w gruzach. Po głośnym procesie usłyszał wtedy wyrok więzienia w zawieszeniu za jazdę samochodem po pijanemu.

Grzegorz Gruszka usunął się w cień. Zajął się doradztwem gospodarczym. Ponad rok temu wrócił do działalności publicznej. Zaangażował się w protesty przeciwko budowie w Bydgoszczy spalarni, próbował ratować upadający Zachem. Wystartował w wyborach do władz miejskich SLD w Bydgoszczy. Poległ w walce z Janem Szopińskim, zdobywając o połowę mniej głosów niż rywal. Ale - jak mówi - wciąż coś go motywuje do działalności społecznej.

- Ubolewam nad tym, ale ostatnio tym czymś jest, niestety, rozczarowanie politykami, którzy w naszym mieście i województwie sprawują władzę. Denerwuje mnie to, jak zwykli ludzie są oszukiwani i jak mają pod górkę, a kto inny bierze duże pieniądze za nic i śmieje się tym ludziom w nos. Wielu moich znajomych kiedyś regularnie wyjeżdżało na wczasy, a dziś nigdzie nie jeżdżą, bo ich nie stać - Grzegorz Gruszka nie potrafi przejść obok tych spraw spokojnie. Z goryczą również mówi o swojej macierzystej partii: - SLD w Bydgoszczy za cenę kilku stanowisk dało się kupić. Ja byłem przeciwny tej koalicji - dodaje.

Telefon nagle przestał dzwonić

Gorzki smak porażki poznał też Roman Jasiakiewicz, którego do obecnej funkcji - przewodniczącego Rady Miasta - przywiodła długa i kręta droga. Kilka razy był wybierany na radnego miejskiego, pełnił też funkcję radnego w pierwszej kadencji Sejmiku Województwa Kujawsko-Pomorskiego. W latach 1998-2002 był prezydentem Bydgoszczy. A potem aż dwukrotnie przegrał wybory na tę funkcję z Konstantym Dombrowiczem.

- Tych, których wokół ciebie był tłok ogromny, nagle nie ma. Przestają dzwonić telefony. Człowiek przyłapuje się na tym, że chciałby w czymś doradzić, zająć stanowisko, ale już nikt tego od ciebie nie oczekuje. Wtedy okazało się, że osoby, na które bym kiedyś najmniej liczył, w tej trudnej sytuacji były dla mnie bardzo życzliwe - mówi o swoim „czasie kwarantanny” Roman Jasiakiewicz.

Choć sam o sobie mówi, że nie mieści się w żadnych strukturach partyjnych, postanowił wrócić do upartyjnionego bydgoskiego samorządu. Dlaczego? - Od 1993 roku, kiedy byłem prezesem Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i blisko współpracowałem z samorządem. Jako radny, a teraz także jako przewodniczący Rady Miasta, nie wyobrażam sobie życia bez spotkań z ludźmi. Są dni, kiedy przyjmuję kilkadziesiąt osób. Z doświadczenia wiem, że wspólnotę buduje się tylko w drodze dialogu. Jest jeszcze coś, co mnie pcha do działalności publicznej: Bydgoszcz, o której mogę mówić tylko dobrze - dodaje Roman Jasiakiewicz.

Przykładem spektakularnego powrotu jest też kariera podinspektora Andrzeja Cieślika, który od 20 marca jest komendantem miejskim policji w Bydgoszczy. Pracował już w Bydgoszczy, ale służba rzuciła go na dziewięć lat do Nakła nad Notecią na stanowisko komendanta powiatowego policji.

Jak mówi podinsp. Andrzej Cieślik, funkcja bydgoskiego szeryfa jest dla niego nie lada wyzwaniem, bo przez ten czas policja zdążyła się niesamowicie zmienić.

Wszystkim, którzy wrócili i walczą dalej, życzymy sukcesów!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!