Zamiast tradycyjnego śniadania coraz częściej wolimy zjeść muesli, sałatkę czy kawę z croissantem. Młodzież - zamiast zwyczajowych kanapek - do szkoły zabiera coraz częściej batony, wafelki i napoje energetyczne. W pracy wolimy odgrzać sobie obiad w mikrofalówce, albo zamówić go „u Chińczyka” niż szykować sobie pieczywo. To wszystko powoduje, że chleb sprzedaje się coraz gorzej.
[break]
Co zrobić, by się utrzymać
W Bydgoszczy padły już niektóre piekarnie, nie ma na rynku Mariana Bobkowskiego z Brzozy, nie ma już Cemaku.
- Nie trzeba wielkich analiz, żeby zobaczyć, że ludzie kupują mniej. My mamy najtańszy chleb po 1,89, w dyskoncie można dostać nawet po 1,5 złotego. Dla kogoś, kto kupuje cztery bochenki to duża różnica. Owszem, więcej osób kupuje droższe i lepsze chleby, ale to elita - mówi pani Katarzyna z piekarni Ziarenko z ulicy Śniadeckich. Piekarnie, żeby się utrzymać, muszą sprzedawać też wyroby cukiernicze i inne. Z samego pieczywa nikt się teraz na rynku nie utrzyma.
Taka już moda
- Spadek sprzedaży to też wina mody na bycie „fit”. Media mówią - odstawmy produkty z mąki, nie jedzmy białego pieczywa - zauważa specjalista z branży piekarniczej. - Wielu piekarzy - powiedzmy to sobie otwarcie - to ludzie świetni w swoim fachu, znający metody i receptury, ale bezradni na rynku handlowym. Owszem, potrafią sprzedać produkt w sklepie przy piekarni, jak się to mówi - na odległość komina, ale nie wypłynąć na szerokie wody. Jak taki piekarz ma usiąść do rozmów z przedstawicielem dyskontu, wczytać się w 15 stron umowy, to rezygnuje.
Mniejsza marża, większa skala
Tymczasem obecność w sieci to dla dużych piekarni szansa na utrzymanie się na rynku. Potwierdzają to w bydgoskiej Toście.
- System oparty na tradycyjnej sprzedaży w małych punktach ma swoje słabości. Wystarczy, że w okolicy powstanie dyskont, to padnie 15-20 sklepów a z nimi nasza sprzedaż w tej okolicy. Ale gdy będziemy obecni w sieci, nic się nie stanie. Owszem, dla sieci sprzedaje się na niskich marżach, ale można to powetować sobie skalą sprzedaży - mówią w piekarni Tosta.
Część piekarzy to jednak właśnie dyskonty wini za złą sytuację w branży. Coraz częściej biorą się one za samodzielny wypiek pieczywa, bazując na zamrożonych półproduktach, które odgrzewają, już na miejscu w sklepie.
- Są klienci, dla których 10 groszy różnicy na bochenku chleba to powód, żeby przejść pół miasta w jego poszukiwaniu - mówią w Toście. Dla sieci to okazja do ściągnięcia klientów, którzy przy okazji nabycia chleba kupują również inne rzeczy.
Jedne z najniższych cen w Polsce
Tymczasem nasz region piekarniami stoi. Jest ich u nas najwięcej w Polsce, a sieć jest bardzo rozdrobniona. Ceny pieczywa również są jedne z niższych w Polsce. Zwykły biały chleb można dostać już za około 1,6 złotego.
Rynek psują jednak „partyzanckie” piekarnie, które pieką tylko nocami. Zatrudniają na czarno, zbijając koszty. A to nie surowiec, nie energia czy transport, a koszty osobowe mają największy wpływ na opłacalność albo jej brak w tej branży.
