O czym mówi w wakacje bydgoska ulica? Wcale nie o upałach i urlopach, tylko o grobach. Podczas ostatniego weekendu pod ciosami makabrycznej i nieujętej do dziś bandy padło 170 nagrobków. Wielu bliskich osób pochowanych na tym cmentarzu wydać musiało po kilkaset złotych na naprawę zniszczeń.
<!** Image 2 align=right alt="Image 126747" sub="Podczas ostatniego weekendu pod ciosami makabrycznej i nieujętej do dziś bandy padło 170 nagrobków Fot. Tadeusz Pawłowski"> A jak wycenić ich rozpacz i zdenerwowanie? Dewastacja była tak wielka, że Zieleń Miejska, która jest gospodarzem cmentarza, i władze miasta, do którego należy teren cmentarza i które też powinny dbać m.in. o stan jego ogrodzenia, a w jakimś stopniu także o bezpieczeństwo, musiały wydać z siebie głos. No i wydały, lecz ostrożnie, cichutko. Od Zieleni Miejskiej „Express” dowiedział się, że cmentarz ma ponad 30 hektarów i leży blisko lasu, więc trudno go upilnować. Nie wiem, co rachityczny lasek w pobliżu Wiślanej ma wspólnego z dewastacją. Czyżby wynurzały się stamtąd wilkołaki albo zombie? A jeśli nawet, to już problem, z którym administrator powinien sobie poradzić. Zieleń Miejska jest od pewnego czasu samodzielną komercyjną firmą, więc musi przyjmować nie tylko pieniądze, ale i odpowiedzialność.
* * *
A propos pieniędzy. Zajrzałem do zarządzenia prezydenta miasta Bydgoszczy z ubiegłego roku, określającego wysokość opłat za korzystanie z cmentarzy komunalnych. Oprócz opłaty za miejsce w grobie na 20 lat (jeśli murowany, jest to 436 zł) w tabeli figuruje punkt 7. z wyszczególnieniem: „Opłata eksploatacyjna za utrzymanie cmentarza na okres 20 lat”. Wynosi 109 zł plus VAT. Zakładam, że jest to cena liczona od grobu, nie od zmarłego. Na Wiślanej grobów jest obecnie około 16 tysięcy. Daje to kwotę na utrzymanie cmentarza ponad milion 700 tysięcy. Jest to, podobnie jak bilet MZK, umowa cywilnoprawna, a dowodem jej zawarcia - pokwitowanie wpłaty.
<!** reklama>Nie wiem wprawdzie, co dokładnie kryje się pod sformułowaniem „utrzymanie cmentarza”. Na logikę rzecz biorąc, mieści się w tym pojęciu utrzymanie czystości, estetyki i porządku. Sądzę więc, że Zieleń Miejska, która zapewne większość z pieniędzy wpłaconych na ten cel otrzymuje od miasta, w pewnym zakresie winna także finansowo odpowiadać za skutki wandalizmu na Wiślanej. Dlatego bezradne rozkładanie rąk i tłumaczenie, że żaden cmentarz w Polsce nie jest chroniony, to reakcja zupełnie nie na miejscu. Tym bardziej że to nieprawda, a przykładu nie trzeba szukać daleko. Bydgoski cmentarz Starofarny nie ma większych kłopotów z wandalami i ze złodziejami, od kiedy zastosowano tam wideomonitoring. Zgadzam się natomiast co do tego, że milion 700 tysięcy w skali 20 lat na utrzymanie potężnego cmentarza to niewiele. Zaproponujmy więc ludziom coś ekstra. Na przykład firmę ochroniarską. Przy 16 tysiącach klientów wydatek na jej zatrudnienie wyniósłby pewnie z kilkanaście złotych na osobę co roku. Myślę, że w imię świętego spokoju tu, na ziemi, opiekujący sie grobami zgodziliby się na taki wydatek. Jedno jest pewne: ogólnikowa obietnica zwiększenia liczby patroli Straży Miejskiej w okolicach Wiślanej, którą złożyło miasto, wrzodu nie przetnie. Zieleń Miejska powinna więc sama ruszyć głową, i to szybko.
* * *
Drugim dopustem bożym, nad którym załamywali dłonie bydgoszczanie w mijającym tygodniu, była śmierć pięcioletniego dziecka w nurcie Brdy, obok ul. Opławieckiej. Stało się to w środku dnia. Dziecko znikło, choć obok na dzikiej plaży siedziała matka i dalsza rodzina. Parę dni później „Gazeta Wyborcza” poprosiła płetwonurków, by zbadali dno w tym miejscu. I potwierdziło się to, z czego zdaje sobie sprawę chyba każdy, kto w Bydgoszczy spędził kawałek życia. Dno jest tam wyjątkowo nierówne i zdradliwe. A jednak wielu z nas koniecznie musi się przekonać o tym na własnej skórze. Jak fotoreporter współpracujący z „Expressem”, nawiasem mówiąc człowiek z uprawnieniami ratownika wodnego, który po zrobieniu zdjęć w miejscu śmierci malca śmiało dał nura do rzeki i... paskudnie rozharatał sobie głowę. Powiem szczerze, mądre to nie było. Ale może ktoś, na widok zdjęcia pokancerowanego fotoreportera we wtorkowym „Expressie” stanie się mądrzejszy.