https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Bydgoszczanka walczy z groźnym rakiem. Jest szansa na wyleczenie

red
Ta diagnoza była dla pani Aliny wyrokiem. Mały guzek w piersi był początkiem czasochłonnej walki z rakiem. Nowotwór, który zaatakował organizm bydgoszczanki jest okazał się odporny na naświetlania i chemioterapię. Jedyną nadzieją może być terapia protonowa w Niemczech. Zbiórka pieniędzy na leczenie trwa do 30 kwietnia. Rodzina pani Aliny jest na półmetku. Każda złotówka się liczy!

Ból, godziny chemioterapii, pokoje lekarskie i diagnozy, których nikt nigdy nie chciałby usłyszeć – to codzienność pani Aliny. Codzienność okrutna i tak bardzo daleka od tej wymarzonej. Rak to podstępny wróg.

Zaatakował, pozornie ustąpił i pozwolił cieszyć się złudzeniem powrotu do zdrowia – tylko po to, by po czasie uderzyć ze zdwojoną mocą i skazać panią Alinę na powolne umieranie. Niewielki guzek na lewej piersi sprawił, że oddział onkologiczny z czasem stał się jej drugim domem. Jej jedyną szansą na powrót do zdrowia jest kosztowna terapia protonowa w Niemczech. Przed nią ostatnia prosta, ale teraz do walki z rakiem doszła też walka z czasem.

Pomóż Alinie w walce z rakiem!

- Mój koszmar trwa 5 lat. Do dziś dobrze pamiętam, jak podczas rutynowej samokontroli wyczułam niewielkie zgrubienie na piersi. Pamiętam swój strach, pamiętam, jak nie mogłam spać z przerażenia, jak w mojej głowie kłębiły się najczarniejsze scenariusze. Moje życie praktycznie zaczynało się na nowo – zakończyłam pracę w korporacji, mój jedyny syn zdał maturę i dostał się na studia, razem z mężem planowaliśmy rozwinięcie własnego biznesu turystycznego. Sama myśl o tych planach sprawiała, że niemal szybowaliśmy ze szczęścia. Wyniki biopsji brutalnie sprowadziły nas na ziemię. Zabrały marzenia i zmusiły do jednego – do walki o moje życie.

Dziś żyję ze świadomością, że umieram. Wszystkie marzenia i plany zostały zredukowane do jednego – pragnienia normalnego, spokojnego życia. Walczyłam, bo nie mogłam pozwolić na to, by moi najbliżsi zostali sami – mąż bez żony, a syn bez matki. Korytarze szpitala onkologicznego poznałam na pamięć. Wszystko po to, by odzyskać dawne życia, by być z rodziną. Początkowo wszystko wskazywało na to, że uda mi się to osiągnąć. Lekarze zastosowali oszczędzającą organizm terapię hormonalną, która – w połączeniu z mastektomią – zakończyła się sukcesem. Komórki rakowe zostały zniszczone, a moje życie zdawało się wracać na dawne tory! Cieszyłam się za wcześnie... – wspomina pani Alina.

Niestety, nowotwór nie odpuścił – ustąpił, by za jakiś czas powrócić ze zdwojoną siłą. Dał pani Alinie i jej mężowi, Arkowi, półtora roku złudnego poczucia bezpieczeństwa i, gdy już zaczynali wierzyć, że na pewno się udało, że od teraz wszystko będzie już w porządku, powrócił. Diagnoza – przerzuty do kości krzyżowej. I znów paraliżujący strach – tym razem jeszcze silniejszy. Znów korytarze Oddziału Onkologii przemierzane setki razy i twarze lekarzy, którzy jeszcze niedawno mówili, że wszystko się ułoży. To, co miało być już tylko smutnym wspomnieniem wróciło.

Pani Alina została poddana chemioterapii i naświetlaniom. Terapia dotkliwie wyniszczyła jej organizm, ale rak pozostał nietknięty. Nie sposób opisać przeraźliwego bólu, jaki czułam – nie tylko psychicznego, związanego z kolejną klęską, ale też zwykłego, fizycznego. Przerzuty w kręgosłupie i w okolicy miednicy powodowały i wciąż powodują, że każdy ruch sprawia mi niewyobrażalne cierpienie. Czuję, że z dnia na dzień słabnę, że życie powoli ze mnie uchodzi. Żyję ze świadomością, że jeśli pomoc nie przyjdzie na czas, umrę.
Lekarze w kraju są bezradni. Jedyne, co mogą jej zaoferować to dalsze podawanie chemii i naświetlania, które – z uwagi na umiejscowienie ognisk rakowych – są bardzo ryzykowne dla kręgosłupa i organów wewnętrznych. Nie są jednak w stanie zagwarantować, że tym razem uda się zniszczyć nowotwór.

W ramach kuracji paliatywnej, choć trochę pomagającej zmniejszyć ból, pani Alina regularnie przyjmuje herceptynę, która ma wzmocnić jej kości. Aby działała, należy podawać kolejne dawki w odstępach 3-tygodniowych. Każda taka wizyta trwa od 6 do 8 godzin i sprawia, że jej życie kręci się głównie wokół szpitala i wyczerpujących zabiegów.

Rok temu marker obrazujący postęp nowotworu zaczął gwałtownie rosnąć. Razem z mężem i synem płakaliśmy z bezsilności, bo czuliśmy, że powoli odchodzę. Coraz słabsza leżałam na szpitalnym łóżku i wiedziałam, jaka czeka mnie śmierć. Kiedy przygotowywałam się na najgorsze, pojawiła się nadzieja. Od jednego z polskich lekarzy dostaliśmy kontakt do profesora w Niemczech, który zlecił przeprowadzenie badań genotypowych.

Wyniki niemal całkowicie podważyły sensowność dotychczasowych metod leczenia – wykazały, że nowotwór pani Aliny jest odporny zarówno na naświetlania, jak i na najczęściej stosowane rodzaje chemii. Po konsultacjach ze specjalistami w niemieckich klinikach, okazało się, że jedyną szansą jest dla niej terapia protonowa. W przeciwieństwie do naświetlań i chemii nie narusza ona zdrowych tkanek i narządów, za to skutecznie niszczy DNA komórek rakowych.

Pomimo choroby staram się być dawną Aliną, wesołą, pełną marzeń i celów. Choć stan zdrowia bardzo mi to utrudnia, wierzę w zwycięstwo nad największym wyzwaniem mojego życia – rakiem. Szansa, którą dostała od losu, przywróciła jej rodzinie wiarę w wyleczenie i dała siły do dalszej walki. Niestety, dotychczasowe leczenie, brak pensji męża, który został zwolniony z pracy, oraz kredyt zaciągnięty na poczet działalności gospodarczej, którą brutalnie przerwał rak, sprawiają, że samodzielne sfinansowanie kuracji jest dla niej praktycznie niemożliwe.

Dla pani Aliny liczy się teraz każda chwila i każda złotówka. Nawet najmniejsze wsparcie przybliży ją do upragnionego wyleczenia. Tylko z Waszą pomocą pani Alina ma szansę wygrać swoją najważniejszą walkę – walkę o życie. Wspólnie, możemy pomóc jej przebyć tę ostatnią prostą przed szczęśliwym finiszem.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski