Normą staje się wielojęzyczność placówek, większość inwestuje w rozwój artystyczny, taneczny, dzieci są stymulowane różnymi dziedzinami sztuki, nauki.
PRZECZYTAJ:I już wiadomo, gdzie dzieciaki lubią spędzać czas najbardziej i z kim [NASZ PLEBISCYT]
Gdy przypominam sobie moje czasy, aż włos się jeży na głowie, że pozwalali nam na tyle bezkarnego, słodkiego nic nierobienia. Pamiętam, że jako przyszła nauczycielka, godzinami stałam przy tablicy i z kredą w ręce tłumaczyłam lalkom i misiom matematyczne i językowe zawiłości.
Największa wrzawa robiła się wtedy, gdy panie nauczycielka (pozdrawiam Panie Krystynę i Teresę!) wyjmowały książki z bajkami. A później zapadała cisza. Nie podejrzewam, żeby ktoś zaniedbywał nasz rozwój.
Po prostu zostawiano nam duży margines tzw. czasu wolnego i musieliśmy sami go zagospodarować. Oczywiście bez pomocy multimediów. Sporo też było zabaw typu: „Chodzi lisek koło drogi” „Stary niedźwiedź mocno śpi” czy ciuciubabka albo głuchy telefon. Było wspaniale.