<!** Image 1 align=left alt="Image 23655" >Protesty lekarzy nie wywołują gromkich głosów oburzenia - ani polityków, ani przeciętnych Polaków. To jednak, że ludzie publicznie nie krytykują lekarzy, nie znaczy, że nie krytykują w ogóle. W prywatnych rozmowach często słyszałem głosy: popatrz na tych „biedaków”, jakimi wozami jeżdżą, w jakich domach mieszkają; rano w państwowych szpitalach postrajkują, a po południu pojadą leczyć do prywatnych gabinetów, zacierając ręce, że strajkiem napędzili sobie pacjentów.
Jak to jest z tą zamożnością lekarzy, orientuję się nieźle, bo moja najbliższa rodzina to właśnie lekarze. I w rodzinnej soczewce widzę przekrój tej grupy zawodowej. Szwagier (dwie specjalizacje) jest ordynatorem i szefem fundacji prowadzącej prywatny zakład opieki zdrowotnej. Jego żona (trzy specjalizacje) podczas prywatyzacji przejęła małą przychodnię zdrowia. Pracują ciężko, ale też stać ich na 250-metrowy dom, dwa dobre samochody, zimą narty w Szwajcarii, a latem wczasy w Egipcie.
Brat (tuż przed specjalizacją) i bratowa (krótko po specjalizacji) mają etaty w dobrych, ale państwowych szpitalach, w których też pracują ciężko, jednak kokosów nie zarabiają. Są młodsi od siostry i szwagra. Widzą w nich przykład, więc po dyżurach siadają nad książkami, wyjeżdżają na sympozja, wierząc, że dzięki temu kiedyś osiągną ich status. Czy im się uda, czas pokaże. W każdej społeczności są tacy, którym udaje się zrobić karierę, i tacy, którzy mimo wysiłków, nie wybijają się ponad przeciętność.