Długa podróż przede mną, głowa pełna planów, skromny budżet i duże ambicje. Celem jest Australia, do której chcę dotrzeć na początku 2009 roku.
<!** Image 2 align=right alt="Image 94761" sub="Czasami najlepszym hotelem jest plaża pod rozgwieżdżonym niebem">Po drodze, najlepiej lądem, odwiedzić chcę najbardziej egzotyczne miejsca, które niejednego przyprawiłyby o gęsią skórkę. Myślę tu o Iranie, Pakistanie, Indiach, Nepalu, Bangladeszu i dalekich Adamanach.
Do tej pory przejechałam ponad 5 tysięcy kilometrów, a jest to zaledwie promil tego, co muszę pokonać. Lwią część trasy udało mi się przebyć autostopem, który niezmiennie cieszy się ogromną popularnością w różnych miejscach naszego globu.
Polskie TIR-y są OK
Przejazd z Bydgoszczy do Rumunii przez Słowację i Węgry zajął mi zaledwie dobę. Kartka z napisem „DO INDII - LĄDEM” robiła na kierowcach wrażenie i kłopotu ze złapaniem stopa nie było. Szczęście nie opuszczało mnie od samego początku. Niedaleko Tarnowa na parkingu udało się znaleźć pana Zdzisława, który, jak się okazało, jechał ze śrutem sojowym do samej granicy Węgier z Rumunią! Nocleg w kabinie, rano herbatka i kanapki pachnące domem, bo zrobione jeszcze przez mamę. Przy granicy udało się złapać kolejną polską ciężarówkę, jadącą do Ploiesti leżącego 75 km od Bukaresztu.
<!** reklama>W dzień zwiedzanie, nocą podróż TIR-em dalej na wschód. W Rumunii pobiłam rekord łapania stopa przez jakieś 5 sekund kciuk w górę, karteczka i mini van jadący do samego centrum Bukaresztu. Następnie wzdłuż wybrzeża Morza Czarnego na terenie Rumunii i Bułgarii cały czas autostopem. Najczęściej zabierali na pokład samotnie jadący mężczyźni - ciężarówkami, osobówkami, a raz nawet 40-osobowym pustym autobusem.
<!** Image 3 align=left alt="Image 94761" sub="Stambuł. Ulice to jedno wielkie targowisko">Można usłyszeć, że luksusowe samochody nie zabierają autostopowiczów - nic bardziej mylącego. Z Bułgarii do samego centrum Stambułu jechałam najnowszym, czarnym Dogem Nitro, który wyglądał jakby żywcem wyjęty z jakiegoś amerykańskiego teledysku. Kierowca okazał się właścicielem stacji benzynowych na terenie Turcji - pół-Bułgar, pół-Turek z pochodzenia, nie tylko załatwił darmową wizę do Turcji (15 dolarów zaoszczędzone) ale również zaproponował obiad i kilka razy turecki chay (czyt. czaj), czyli nic innego jak herbatę, którą pije się w tym kraju nawet przy 50-stopniowej gorączce. Innym razem, tuż przy wyjeździe z Ankary- stolicy Turcji, zatrzymał się informatyk, który nie tylko podwiózł, ale i obwiózł po całej Kapadocji, która była celem tamtego dnia.
<!** Image 4 align=right alt="Image 94761" sub="Aby zobaczyć światynię konieczna jest chusta na głowie">Podróżowanie po Turcji autostopem to prawie we wszystkich przypadkach czysta przyjemność. Z taką gościnnością, życzliwością i bezinteresownością ze strony innych nie spotkałam się nigdzie na świecie. Turcy nie dość, że podwozili, często zapraszali na obiad, to jeszcze kupowali drobne prezenty, aby ich lepiej zapamiętać. Pewnego dnia zdarzyło się, że samochód, który mnie wiózł, nie dojeżdżał do wyznaczonego na ten dzień miasta, więc 120 km przed celem podróży kierowcy wsadzili mnie w autobus, wcześniej kupując bilet i oznajmili, że dalej stopem nie będę jechać!
Często zdarzało się, że moi przewoźnicy nie mówili w ogóle po angielsku, wtedy najlepiej wyposażyć się w: mapę Polski, zdjęcia rodziny i oczywiście korzystać z mimiki i gestów. Nie muszę wspominać o uśmiechu i pozytywnym nastawieniu, chociaż czasem trzeba zachować zdrowy rozsądek i być bardzo ostrożnym. Właśnie w południowo-wschodniej Turcji zdarzyło się, że wyglądający uprzejmie człowiek najpierw zadawał dziwne pytania, a potem wykonał jeden fałszywy ruch i postanowiłam wysiąść z samochodu w biegu. Na szczęście Turek zatrzymał się i koniec końców trzeba było pojechać autobusem.
<!** Image 5 align=left alt="Image 94761" sub="Specjalność turecka - łaźnia. Rozrywka godna polecenia...">Innym razem, Kurd wiozący całą masę arbuzów mimo iż nie miał miejsca w ciężarówce, przesadził swojego syna „na pakę” i zaprosił mnie do środka. W Turcji często bywało tak, że stop sam mnie znajdował.
Słów kilka o kebabie
Kebab to chyba pierwsza rzecz, która przychodzi każdemu na myśl o Turcji. To, co u nas nazywa się kebabem, zupełnie inaczej wygląda i smakuje w prawdziwym kraju pochodzenia tego pysznego dania. W Turcji można posmakować przynajmniej kilkudziesięciu różnych rodzajów kebabu, a za najlepszy uznawany jest Urfa Kebab - czyli specjalność południowo-wschodniej Turcji, a konkretnie specjał z miasta Sanlifura położonego 80 km od granicy z Syrią, zwanego potocznie Urfą. Kebab jako danie rozkłada się na 3 talerzyki: jeden z pomidorami, ogórkiem i ziołami, obok smażone mięso mielone i pide - placek z ciasta drożdżowego z farszem z mięsa lub twarogu. Co więcej wszystko przyrządza się samemu, a o sosie czosnkowym czy słodko-kwaśnym nikt nie słyszał. Jednym słowem - samo zdrowie. Do tego każdy Turek do swojego dania zamawia ayran - popularny turecki napój przygotowywany na bazie jogurtu i wody (w proporcji 2:1 lub 1:1). Zazwyczaj dodawana jest do niego sól, a czasami też pieprz. Podawany jest schłodzony, może też mieć pianę. Ponoć bardzo orzeźwiający, mnie nie przypadł do gustu.
Jedną z nielicznych rzeczy, która bardzo przeszkadza w Turcji to ilość śmieci wyrzucanych przez okna samochodów na ulicę ale nie tylko. Prawdopodobnie Turcy myślą, że ziemia wchłonie ich plastikowe butelki i gazety, które codziennie lądują na tureckie drogi. Coraz bardziej poruszając się na wschód widać, że o środowisko nie dba tu nikt, a segregacja śmieci to jakaś czarna magia. Może kiedyś to się zmieni?
Iran? Tylko autobusy
Podróżowanie w odległe strony z bardzo niskim budżetem jest wbrew pozorom możliwe. Tak naprawdę można wiele, jeżeli się bardzo czegoś pragnie i każdy, kto ma choć trochę zaoszczędzonych pieniędzy, głowę pełną marzeń i czas, może to zrobić. Po pierwsze, aby dojechać jak najdalej i jak najtaniej można, jak widać z mojego doświadczenia jeździć stopem, a na noclegach zaoszczędzić korzystając z portali hospitalityclub.org lub couchsurfing.com, które polecam wszystkim tym, którzy chcą poznać mieszkańców danego kraju, ich życie, kulturę i lokalne zwyczaje.
Nie ma nic wspanialszego jak żyć kilka dni z miejscową ludnością, poznać ich rodziny i ich normalne codzienne życie. W Teheranie, stolicy Iranu, gdzie się obecnie znajduję, zatrzymałam się u rodziny irańskiej poznanej przez jeden z portali - nie tylko jemy wspólnie posiłki, zwiedzamy miasto, ale również bracia - Massaud i Mahmood praktykują na mnie komplementarną medycynę, powszechnie stosowaną w Iranie, która ma dać mi energię na pokonanie kolejnych tysięcy kilometrów. Trzymam ich za słowo! Co ciekawe, w Iranie kciuk wyciągnięty w górę oznacza to samo co u nas środkowy palec, a pojęcie autostopu jest tu w ogóle nieznane, dlatego w tym kraju lokalny transport, to jedyna możliwość podróżowania.