https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jak przeżyć za krajowe minimum?

Małgorzata Oberlan
Najniższa krajowa pensja to dokładnie 1032 złote i 24 grosze na rękę. - Za dużo, żeby umrzeć. Za mało, żeby godnie żyć - mówią ci, którzy tyle zarabiają. Co miesiąc stają na głowach i... żyją dalej. Ich domowe budżety nie mają pozycji: hobby, urlop, relaks.

Najniższa krajowa pensja to dokładnie 1032 złote i 24 grosze na rękę. - Za dużo, żeby umrzeć. Za mało, żeby godnie żyć - mówią ci, którzy tyle zarabiają. Co miesiąc stają na głowach i... żyją dalej. Ich domowe budżety nie mają pozycji: hobby, urlop, relaks.

<!** Image 2 align=none alt="Image 175352" sub="Rys. Łulasz Ciaciuch ">M-2 na toruńskim blokowisku. Jasno, czysto. Kuchnia zawalona pomidorami, które Beata dostała od koleżanki z pracy. No, prawie dostała, bo symboliczną paczkę kawy dała. Pomidory nie są jak z wystawy, ale to nic. Beata z mamą, na zmianę, duszą je i zapełniają kolejne słoiki. Co będzie dziś na obiad? - Pomidolowa!!! - krzyczy czteroletni Mateusz.

Grzech w lumpeksie

Beata ma 26 lat, pracuje w japońskiej fabryce w podtoruńskim Ostaszewie. - Tak mi się w życiu ułożyło, że syna wychowuję sama. Jak tatuś zapłaci alimenty, to mamy lepszy miesiąc o całe 320 zł. Jak nie zapłaci (co zdarza się regularnie), to trzeba przeżyć za ten tysiąc. Z haczykiem, bo w naszym zakładzie jest jeszcze premia „za chodzenie” - objaśnia Beata, mieszając pomidorową masę w garnku.

Całe szczęście, że mieszka z mamą. Jej też z 800-złotową emeryturą ciężko byłoby wyżyć samodzielnie. A tak, jadą na jednym wózku. Na mieszkanie i opłaty Beata wydaje co miesiąc średnio 370 zł. To już z kablówką i Internetem, bez którego nie wyobraża sobie życia. Kolejny stałe wydatki to bilet miesięczny na autobus MZK (68 zł) i telefon na kartę („Pilnuję się, żeby nie przekroczyć 25 zł”.). Za przedszkole nie płaci, bo Mateusza do niego nie posyła. Chłopcem opiekuje się babcia.

<!** reklama>- Jeszcze nie było sytuacji, żeby Mateusz czuł się gorszy od rówieśników, bo czegoś mu brakowało. Maluchowi do szczęścia wiele nie potrzeba. Ale widzę, że powoli zaczyna się koncert życzeń. I nie chodzi o drobiazgi typu „mamo ja chcę loda”, tylko o drogie gadżety. Skoro sześciolatki na podwórku przechwalają się komórkami... - Beata kręci głową nad parującym garem. Jeszcze minuta-dwie i kolejna porcja przecieru będzie gotowa.

Kiedy kupiła sobie ostatni ciuch? - Wczoraj się złamałam - mówi. Całe 6 zł, czyli równowartość zupy na dwa dni, wydała na dżinsowe rybaczki. W lumpeksie, oczywiście. Obiecywała sobie, że „na szmaty” będzie chodziła tylko wtedy, gdy naprawdę czegoś będzie potrzebowała, ale... - No, w końcu trzeba w życiu mieć jakieś przyjemności - puszcza oko.

Z ubraniem Mateusza jest o tyle lepiej, że wiele rzeczy dostaje od kuzynki. Jolka ma starszego o półtora roku syna i się jej powodzi. Jej mąż pracuje w Niemczech. Pomijając fakt rozłąki, jest wiele zalet takiej sytuacji, z pieniędzmi na czele. Dlatego też Beata, gdy życie jej dopiecze, lubi położyć się na wersalce i pomarzyć. Że pracuje w Niemczech, przy wędlinach chociażby (jak kuzynki mąż) i stać ją na wszystko. Albo jeszcze lepiej: że poznaje odpowiedniego mężczyznę, który pracuje przy wędlinach, ona rzuca harówkę u Japończyków i też stać ją na wszystko.

Dzisiejsza pomidorowa będzie w wersji de lux, bo na żeberkach. - Miąsko z zupy pyszne jest - chwali Mateusz. Jeszcze nie pyta, dlaczego na talerzu ma je tylko on.

Na wsi latem jest łatwiej

Anka sprząta. Ostatnio dwa biura i szkołę, z którą jest najwięcej roboty. Może nie tak wyobrażała sobie wejście na rynek pracy, ale generalnie z pracy jest zadowolona. - Było sporo chętnych na nią. Myślę, że pomogła znajomość mojego teścia z wójtem - nie kryje.

Tysiąc złotych w ich rodzinnym budżecie to suma niemała, a co najważniejsze - stała. Bo Janusz, mąż Ani, raz pracę ma, a raz nie. Na podgrudziądzkiej wsi ciężko o zatrudnienie. Tak samo zresztą, jak w samym Grudziądzu, w którym utrzymuje się dwucyfrowe bezrobocie. Broń Boże, Anka męża nie broni. Tylko nakreśla sytuację. - Zresztą, do końca lipca fuchę ma zaklepaną u sąsiada, który się buduje. Na czarno, bo jak inaczej? - patrzy wymownie.

Razem z dwoma synami (Adrian ma 5 lat, Radek niecałe 4) mieszkają kątem u teściów Ani. Sami się na razie nie pobudują, bo nie mają za co, ale w przyszłości - kto wie. Ania jest optymistką. Pytanie, jak przeżyć miesiąc za tysiąc złotych, uważa za jakieś wydumane. W okolicy mieszkają przecież rodziny, którym żyje się o wiele gorzej. - Szczególnie te, w których mężczyźni piją. Żony harują, dzieciaki biegają samopas, a chłopy wystają pod sklepem. Piątek, świątek, jakoś na wisienkę zawsze i czas, i pieniądze mają - Ania nie kryje zdenerwowania.

Problem, rzec można, zna z autopsji. Tyle że należy on już do przeszłości. Odkąd postawiła sprawę na ostrzu noża („Albo picie, albo ja i dzieci”.), tak jak poradziła jej teściowa. Teraz Janusza pod sklepem z butelką nie zobaczysz. Gdzie indziej zresztą też.

- Kosztują jeszcze jego papierosy, na które potrafi wyciągnąć ode mnie ponad sto złotych miesięcznie. Ale kiedy widzę pustki w portfelu, nie dam puścić z dymem ani grosza. Na pierwszym miejscu są potrzeby dzieci - twardo mówi Ania.

Stałe wydatki to rachunki (do 500 zł w miesiące zimowe, ale z teściami można negocjować), dojazdy PKS-em do pracy (niecałe 50 zł miesięcznie), przynajmniej dwukilogramowe opakowanie proszku do prania na miesiąc (chłopcy strasznie się brudzą), najtańsze środki czystości i podstawowe kosmetyki. Mydło, szampon, pasta do zębów dla wszystkich są wspólne. Nie ma fanaberii pod tytułem „szampon przeciwłupieżowy”. Anka kupuje ten za 3,99 zł do włosów normalnych i na dwa tygodnie rodzinie ma wystarczyć. Dezodorant? Obowiązkowo, chociaż też z najniższej półki.

- Prawie wszystkie zakupy robimy w Biedronce. Jest taniej niż gdzie indziej, a nie zgodzę się, że jakość gorsza. Na wsi latem żyje się zdecydowanie łatwiej niż w mieście. Mamy trochę własnych owoców i warzyw; czasem udaje się coś odkupić tanio od sąsiadów - wylicza Anka.

- Jeśli tylko nikt z nas nie zachoruje (lekarstwa sporo kosztują), nie zepsuje się pralka czy lodówka, da się żyć. Ale wiem, że kiedy chłopcy pójdą do szkoły, czekają nas porządne wydatki. I wtedy tysiącem złotych miesiąca nie opędzę.

Plan Roberta i Magdaleny

Robert skończył politologię i przez kilka miesięcy szukał pracy w Toruniu i okolicy. Z kilku możliwości zatrudnienia za identyczne wynagrodzenie wybrał pracę w kiosku (prasa, bilety MZK, trochę kosmetyków i słodyczy). Co miesiąc na konto wpływa mu tysiąc złotych z groszami. - I więcej nie będzie, tyle wiem - mówi 24-latek. Ten brak perspektyw był dotychczas najbardziej przybijający.

- 300 zł od razu przekazuję mamie do wspólnego budżetu. Nie wiem, jak ona to robi, ale jeśli chodzi o zaopatrzenie lodówki i obiady, jest super. Moje stałe wydatki to sieciówka MZK (80 zł) i komórka (średnio 50 zł miesięcznie). Cała reszta jest płynna - przyznaje Robert.

Jakiś ciuch od czasu do czasu, buty (z pomocą mamy), kosmetyki średniej jakości, drobne przyjemności, bo ma dziewczynę. Kino? Miesięcznie zero złotych („Bez żalu, bo repertuar tragiczny. Lepiej coś ściągnąć z Internetu”.). Książki? Blisko zera. Prasa? W pracy. Internet? Jest w domu - płaci matka.

Ostatni większy wydatek? Wieczorny wypad z dziewczyną na starówkę. Miały być pizza i piwo, ale spotkali znajomych i zrobiła się dłuższa impreza. Razem z powrotem taksówką do domu (taryfa nocna) wyszło prawe 170 zł. I to Roberta wkurza, że drobne szaleństwo, jak mówi, natychmiast rujnuje mu budżet.

Dziewczyna Roberta - Magdalena - zarabia niewiele ponad najniższą krajową. Pracuje w księgarni. Spotykają się od ponad trzech lat, ale szans na wspólne mieszkanie nie widzą. Przynajmniej na razie, bo niebawem wszystko ma się zmienić.

- Od 1 września mamy zaklepaną pracę w Holandii, niedaleko Bredy. Pomogli znajomi ze studiów, którzy znaleźli tam już dobre zajęcie przy sortowaniu cebulek kwiatowych. Rzucamy wszystko i znikamy stąd, sami jeszcze nie wiemy, na jak długo. Plan jest taki, żeby się narobić, zarobić i wrócić. Jak będzie, sami zobaczymy. Znajomi też mieli taki plan, ale go zweryfikowali - kończy Robert.

* * *

W sklepie mięsnym na Mokrem w Toruniu po godz. 8 nie ma już praktycznie szansy kupić jedzenia dla psa. Kości (3,5 z za kilogram), świńskie nogi (1,1 zł), nerki (ok. 5 zł) i ogony (złotówkę więcej, bo z kawałkiem świńkiego zada) znikają o poranku. Bynajmniej nie w siatkach właścicieli zwierząt.

Kości są dobre na zupę. Na świńskich ogonach ugotować można gar bigosu na kilka dni. Nogi - świetne na galaretę.

Opinia** - Co czwarty mieszkaniec naszego regionu żyje na krawędzi**

<!** Image 4 align=right alt="Image 175352" >Leszek Walczak, przewodniczący NSZZ „Solidarność” regionu bydgoskiego:

Bijemy na alarm, bo 25 procent mieszkańców Kujawsko-Pomorskiego żyje na krawędzi, to znaczy na granicy lub już poniżej minimum egzystencjalnego. To rzesza ludzi, której wprost grozi biologiczne wyniszczenie. Ludzi, którzy nie wierzą już żadnej opcji politycznej, bo żaden z polskich rządów na serio nie zajął się walką z ubóstwem. Dziś (15 lipca) teoretycznie zakończyć się powinny obrady komisji trójstronnej na temat wysokości najniższego wynagrodzenia, które obowiązywać będzie od 2012 roku. Niestety, ustawowo zagwarantowanych negocjacji dotychczas nie było. Była fikcja. Strona rządowa wymieniała się z nami tylko informacjami (ich propozycja to 1500 zł brutto, nasza to przynajmniej 1592 zł). Nie było dyskusji, argumentowania. 11 lipca odbyło się posiedzenie komisji plenarnej zespołu budżetowego, na którym partnerzy społeczni (w tym „Solidarność”) wyrazili zdecydowany protest, domagając się podjęcia faktycznych negocjacji. Przypomnę tylko, że nasza pierwsza wersja zakładała 1700 z brutto, zgodnie z ustaleniami, jakie zapadły przy okazji tworzenia tzw. pakietu antykryzysowego. Wówczas sam premier Donald Tusk mówił, że będziemy wspólnie dochodzić do sytuacji, w której najniższa krajowa osiągnie poziom 50 proc. średniej krajowej. Już o tym zapomniał.

Warto wiedzieć

Od przyszłego roku 1500 złotych brutto, czy może więcej?

Najniższa krajowa, czyli wynagrodzenie minimalne, zmienia się co roku. Stawka powinna być dostosowana do aktualnych realiów ekonomicznych w kraju. Od jej wysokości zależy także poziom innych świadczeń. O wysokości najniższych zarobków decyduje rząd, któremu propozycje stawki przedstawia minister pracy i polityki społecznej. Ostateczna kwota powinna być przedstawiona do 15 lipca.

Od 1 stycznia 2011 roku pensja minimalna wynosi 1386 zł bruto. Od przyszłego roku wynosić ma 1500 zł brutto. Tak chce rząd. Niektóre związki zawodowe domagały się wzrostu nawet do 1800 zł brutto. Wskazywały, że kwota 1500 zł nie zrekompensuje wzrostu cen, wynikającego z inflacji. Przypominały też, że dla wielu pracowników wyraźny wzrost „minimalnej” jest jedyną szansą na zwiększenie zarobków, bo wielu pracodawców nie chce podnosić pensji z własnej woli. Społeczny projekt ustawy NSZZ „Solidarność”, który trafił do Sejmu, przewiduje minimalną pensję na 2012 rok w wysokości 1592 zł.

Przedstawiciele związków zawodowych postulują, aby najniższa krajowa z roku na rok stanowiła coraz większą część przeciętnego wynagrodzenia. Do czasu, kiedy wyniesie jego połowę. Organizacje pracodawców natomiast alarmują, że państwa nie stać na tego typu posunięcie. Przypominają o problemach ekonomicznych w związku ze strefą euro oraz o rosnącym długu publicznym. Dodają też, że zbyt wysoka „minimalna” może okazać się zabójcza dla samych pracowników. Pracodawcy zamiast ją płacić, zwolnią podwładnego i zatrudnią kogoś taniej na podstawie umowy cywilnoprawnej.

Większość krajów ustala minimalne zarobki, choć formy są różne. Np. w Anglii obowiązuje krajowa płaca minimalna. Jest to minimalna kwota ustalona przez rząd jaką powinien otrzymywać pracownik za godzinę pracy. Dziś 5,93 funta.

Komentarze 3

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

W
W.
Płaca minimalna w Anglii to 5,93 funta na godz,a u nas ile to jest 1 funt?!,a ci żałośni pracodawcy twierdzą,że to jeszcze za dużo!
Cóż głosujcie nadal na PO to wcale nie będzie płacy minimalnej.A ci nasi pseudo biznesmeni zapłacą swoim pracownikom(czyt.niewolnikom)tyle ile im się zachce,np. 500 zł za mc.
e
emerytka
A my emeryci jak żyjemy ?za ile - są tacy , że 1.000,-zł nie mają po 40 latach pracy.Dopóki będą wysokie podatki to pracodawcy będą tak płacić.W naszym mieście to conajmniej 60% żyje na granicy nędzy Panie Walczak zapomniał Pan o emerytach i innych dlaczego tyle lat wszystko Panu pasowało gdzie obrona ludzi pracy przez Związki Zawodowe do których Ja należałam ?
m
miko
Wielu ludzi tak zarabia, łącznie ze mnę. Czy kogos to interesuje, jak się żyje młodym ludziom po studiach?Zarabiam grosze, najniższą krajową i to na zlecenie.
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski