Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

A w Londynie po złoto popłynie

Katarzyna Pietraszak
Beata Mikołajczyk płakała wiele razy. Łzy ciurkiem leciały po każdej porażce. Dziś stara się o nich nie myśleć, zwłaszcza o kłodach, które rzucano jej pod nogi. Marzy o tym, żeby spokojnie obejrzeć „Klan”.

<!** Image 2 align=right alt="Image 94632" sub="Beata Mikołajczyk w pokoju prawie własnoręcznie wykończonym – w szlifowaniu pomagał jej chłopak,kajakarz. Swój najważ-niejszy medal wyjęła z torebki (wciąż go nosi, żeby pokazać ciekawym) i przed naszym obiektywem dołączyła do kolekcji. / Fot. Dariusz Bloch">Choć od powrotu srebrnej medalistki minął już ponad tydzień i zainteresowanie mediów powoli spada, biało-czerwone torby Beci stoją wciąż nierozpakowane w pokoju. - Jeśli taka jest ceną sławy, jestem w stanie ją płacić - mówi kajakarka. Dopiero dziś (jest poniedziałkowe popołudnie) znajduje czas na odczytanie ponad stu maili. Telefon dzwoni co kilka minut. Dziś po raz pierwszy od powrotu z Chin wypuściła się do miasta. Złapała oddech po wszystkich oficjalnych spotkaniach i wywiadach. Lubi ludzi i z nimi rozmawiać, ale ostatnio trochę brakowało jej prywatności. Nie ukrywa, że spacer po mieście sprawił jej dużą frajdę. - Na ulicach jestem anonimowa. Nikt mnie nie rozpoznaje - Beata ma radość wypisaną na twarzy. To bardzo pogodna dziewczyna.

Nie było nic za darmo

Gdyby w czwartej klasie szkoły podstawowej nie porzuciła szachów (miała na koncie pierwsze osiągnięcia i drobne nagrody), być może dziś byłaby mistrzynią w tej dziedzinie. Najprawdopodobniej jej losy potoczyłyby się inaczej, gdyby nie koleżanka, Agnieszka.

<!** reklama>Był czerwiec, prawie koniec roku szkolnego. - Weź ręcznik, koszulkę na zmianę. Idziemy na kajaki - namawiała jedenastoletnią Beatę jej rówieśniczka. Gdy ta w końcu uległa, wahać zaczęli sie rodzice. Bo to woda, niebezpiecznie, a poza tym już sport, któremu trzeba się bezgranicznie poświęcić.

W dniu eliminacji do klubu mama, pani Henryka, była szczypiornistka, wzięła dzień wolny w pracy. Beata zajęła wtedy 5. miejsce - startowało 80 dzieci.

Tak trafiła do klubu sportowego, nie do końca mając świadomość, na co się decyduje: - Trener nie mówił, że będę pływać zimą, biegać codziennie, ćwiczyć na siłowni czy w sali gimnastycznej - z perspektywy czasu Beata ocenia, że może i dobrze, iż szkoleniowiec o tym nie informował. Bo, jak każde dziecko, pewnie zniechęciłaby się.

Już w szóstej klasie osiągnięciami sportowymi, wynikami w nauce, i siłą przewyższała chłopców. Dawała im ściągać lekcje, dzieliła się kanapkami, za co oni nosili jej plecak. - Nie było nic za darmo. Tak jak w sporcie - Beata wspomina, swoje sukcesy z podstawówki - drugie miejsce w „dwójce” zdobyte podczas mistrzostw Polski młodzików, rok później złoto w „czwórce” i brąz w „dwójce”.

Sama sobie sterem

Gdy wyjeżdżała do liceum i Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Wałczu, tata ostrzegał: „Będziesz tam zdana na siebie przez 4 lata. A mama płakała: - Chciałam, żeby była blisko, uczyła się w „dwójce” - wspomina. Mikołajczykowie mieszkali wtedy na bydgoskim Szwederowie, woleliby, żeby ich córka uczyła się w II liceum.

<!** Image 3 align=left alt="Image 94632" sub="Beata z tatą, Sławomirem, i owczarkiem Korą, towarzyszącym jej zwykle podczas wielokilometrowych „domowych” treningów. / Fot. Dariusz Bloch">Beata wtedy pływała w „jedynce”. I mogła liczyć tylko na siebie. Do domu przyjeżdżała coraz rzadziej - najpierw co tydzień, potem raz w miesiącu. Wszystko z powodu obozów szkoleniowych i lekcji, które musiała nadrabiać w internacie.

Gdy uczyła się w klasie maturalnej, nauczyciele widzieli ją tylko przez 10 dni w roku - jako juniorka jeździła wówczas na zgrupowania z seniorkami.

- Byłam wtedy dla nich gówniarą. One z rodzinami, narzeczonymi czy chłopakami, a ja z nieprzeczytanymi lekturami i zeszytami przysyłanymi przez koleżanki z klasy - mówi.

Maturę z języka polskiego i historii zdała na piątki, dzięki czemu została zwolniona z egzaminów ustnych.

Z edukacją potem było już tylko gorzej - podcinano jej skrzydła i kto wie, czy dzisiaj mogłaby się cieszyć z medalu, gdyby nie jej upór.

Studiowała na pierwszym roku w dwóch bydgoskich uczelniach. Dziennie - wychowanie fizyczne, zaocznie - socjologię. Na swoim koncie miała już tytuł wicemistrzyni świata juniorów. Trenowała przed igrzyskami w Atenach. Przyjeżdżała na egzaminy i zaliczała. Wykładowca pedagogiki zaliczył kolokwia, ale nieobecności już nie. Miała je odrobić.

Podobnie było z gimnastyką. Z powodu obozów szkoleniowych na zajęciach była gościem. Koleżanka z roku demonstrowała jej po godzinach układy ćwiczeń. Nie miała z nimi kłopotów. Podczas egzaminu wykonała wszystkie wymagane układy. „Zbyt siłowo” - oceniła niezadowolona wykładowczyni.

Jeszcze bardziej przykro zrobiło się jej, gdy nauczyciel innego przedmiotu (na prośbę Beaty nie podajemy szczegółów), mimo kontuzji kolana, kazał zaliczać jej skok w dal i przez płotki.

„Jeśli z ciebie taka mistrzyni, to skacz”- mówił. Nie pomogły tłumaczenia. Już przy pierwszym płotku leżała jak długa. Wykładowca wyszedł z sali zostawiając ją samą. Przyjechał po nią trener klubowy i zabrał do lekarza. Tak zakończyła się kariera Beaty na tej uczelni. Powiedziała wtedy sobie, że nigdy tu nie wróci.

O powrocie na socjologię też nie było mowy. W czasie gdy brała udział w mistrzostwach świata, uczelnia upadła - o czym dowiedziała się dopiero w drodze z Warszawy od trenera, bo mama trzymała tę informację w tajemnicy. Nie chciała jej załamywać.

- Ale i tak to bardzo przeżyła. Wciąż powtarzała, że jak ktoś się chce uczyć, to mu się nie pozwala - wspomina pani Henryka. Pocieszała ją wtedy - sama z powodu kontuzji musiała przecież zrezygnować z piłki ręcznej. Z lizaka owiniętego w srebrną folię, po nie najlepszym wyniku w 2005 roku, zrobiła dla niej medal.

Nie boi się ciężkiej pracy

Rodzice są dumni. Medal od nich Beata zawiesiła pośród kilkudziesięciu innych w swoim pokoju na poddaszu domku w podbydgoskich Lipnikach, gdzie Mikołajczykowie mieszkają od 4 lat. Zadbany ogród i dom to też po części efekt ciężkiej pracy najmłodszej córki (starsza, Anita, trenowała karate, od roku jest szczęśliwą żoną). Beata ze swoim chłopakiem (również kajakarzem) szlifowali drewnianą konstrukcję poddasza. Dziewczyna nosiła cegły i kładła podłogi z tatą, Sławomirem.

Siedzimy w salonie. Beata wspomina załamanie po starcie „czwórek” i strach przed startem „dwójek”. I łzy wylane do poduszki, i do słuchawki.

Mamie znów łza kręci się w oku. W piątek też płakała do słuchawki. Wydzwaniała do trenerów, miała trochę pretensje, że obok jej dziecka nie ma psychologa. Pomógł lekarz kadry kajakarzy, Andrzej Rakowski, który psychologiem nie jest.

Przed północą Beata napisała SMS, że już wszystko jest w porządku. A rano, że idzie na wojnę. - Wiedzieliśmy, że już jest dobrze - wspominają Mikołaczykowie.

Marzy o złocie

Kajakarka nie musi martwić się o finansową przyszłość. Dzięki gratyfikacjom przyznawanym przez Polski Komitet Olimpijski może poświęcić się karierze sportowej, bo na tym medalu nie chce poprzestać.

Na razie nie zamierza zakładać rodziny, choć jest ktoś, z kim wiąże osobiste plany. Teraz chciałaby mieć odrobinę czasu dla siebie. Zawiesić oko na przykład na „Klanie”.

Marzy o tym, żeby usłyszeć na podium Mazurka Dąbrowskiego.

Teczka osobowa

Beata Mikołajczyk

Ma dwadzieścia trzy lata, obecnie jest zawodniczką UKS Kopernik Bydgoszcz.

Podczas mistrzostw świata juniorów w 2003 roku zajęła drugie miejsce płynąc w jedynce na dystansie 1000 m. Na 500 m podczas tych samych zawodów była trzecia.

Piątą lokatę uzyskała w 2005 roku, gdy odbywały się młodzieżowe mistrzostwa Europy.

W 2005 roku na mistrzostwach Europy zdobyła pierwsze miejsce w jedynkach na 500 m i drugie w czwórkach na dystansie 500 m. W ubiegłym roku uplasowała się na siódmej pozycji w jedynkach na 500 m.

W tym roku zdobyła wraz z Anetą Konieczną (wychowanka Międzyszkolnego Kajakowego Klubu sportowego w Gorzowie, a obecnie zawodniczka Posnanii Poznań) srebrny medal olimpijski podczas igrzysk w Pekinie.

W niedalekiej przyszłości Beata zamierza zdobyć prawo jazdy.

Beata i jej tata, w przeciwieństwie do mamy, lubią piwo - od czasu do czasu po jednym przed telewizorem. Przed wyjazdem do Chin rodzina założyła się, że jeśli Beata przywiezie medal, mama będzie musiała wypić przynajmniej jedno piwo.

Siostra Beaty, Anita, trenowała karate, jest ekonomistką.

Rodzice: mama jest urzędniczką, a tata prowadzi firmę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!