„Promień życia”- tak nazywa się Dom Pomocy Społecznej na bydgoskich Kapuściskach. Niektórych jego mieszkańców nawet w jesieni życia promyk słońca nie omija. Innych rozpiera mniej pozytywna energia. Wszędzie widzą zło.
<!** Image 2 align=middle alt="Image 12636" >
Do szczęśliwych zalicza się pani Mirka. Przyszła tu sparaliżowana. Teraz nie tylko sprawnie porusza się na wózku. Planuje ślub. Z panem Romanem, któremu samotność w DPS doskwierała. Takie późne miłości się zdarzają. „Promień życia” skojarzył kilka małżeństw. Jeden z pensjonariuszy żenił się tu nawet dwa razy. Są też rozwody. Jedna z pań zagroziła samobójstwem, jeżeli personel nie wyprowadzi jej od męża.
Na szczęśliwą wygląda pani Klara. Wkrótce kończy 100 lat, a zdrowie i humor wciąż jej dopisują. I pani Halinka, która nagle poczuła wenę i zaczęła pisać wiersze. Dobrze zaadaptowali się 84-letni bliźniacy: Bronisław i Jan. Są w DPS przy Łomżyńskiej 28 lat.
- Tu są znakomite warunki - chwalą. - Opieka, możliwość rehabilitacji. Ale najważniejsze, żeby każdy wiedział, co zrobić z wolnym czasem.
Oni wiedzą. Nie nudzi się też pan Paweł, który z pasją tworzy obrazy ze skrawków skóry. Za to pan Czesio czuje się nieco wyizolowany i cały swój wolny czas przeznacza na walkę ze złem. Bo zło, uważa, czai się wszędzie. Ogarnia elity władzy i przechodzi na doły, do ich DPS. A tam on stawia złu opór. Ciągle jest...
na tropie.
Bo pana Czesia rozsadza energia i poczucie misji. Jego sąsiad z pokoju, pan Waldek, tak to widzi: - Wstaje o 5 rano, wyciąga z szafy akta. Przegląda je i mówi: „Ten pójdzie siedzieć, ta pójdzie siedzieć i ta też niedługo za kratki trafi”.
Po śniadaniu pan Czesio rusza w miasto. Do prezydenta, wojewody, prokuratora, ZUS. Składa skargi, donosy. A nawet dowody rzeczowe.
- Któregoś dnia - sam się tym chwali - zaniosłem panu prezydentowi kawałek kiełbasy. Żeby zobaczył, co pensjonariusz DPS, na którego wydaje się ponad 2 tys. zł miesięcznie, jada.
Nie wiadomo, co prezydent zrobił z kiełbasianym dowodem na okoliczność rzekomego okradania pensjonariuszy. Faktem jest, że od tej pory w kuchni DPS stoją wagi i każdy może sobie jedzenie zważyć. Wiadomo również, że prezydent Dombrowicz zakończył korespondencję z panem Czesiem słowami: „Nie stosuje się Pan do większości regulaminów i procedur obowiązujących w DPS, zajmuje natomiast zgłaszaniem roszczeń i dylematów, a udzielanych odpowiedzi nie przyjmuje do wiadomości”. A pan Czesio tak sumuje efekty swojej misji: - Wszyscy są...
w zmowie.
Mimo amputowanej nogi żwawo się rusza. Jeszcze szybciej przelewa na papier to, co go nurtuje. Kiedy zaś owe myśli odczytuje, trudno za nim nadążyć.
- Jesteśmy okradani - mówi. - Oto dowody - pokazuje pokwitowania „dopłat za pobyt w DPS”. Sugeruje, że pobierano je od pensjonariuszy bezprawnie.
- Nie docierają do niego wyjaśnienia, że był to błąd systemu komputerowego w ZUS - tłumaczy dyrektorka DPS „Promień życia” Jolanta Gorc. - Zamiast 70 proc., które z renty czy emerytury pensjonariusz musi płacić za pobyt w domu opieki, ZUS potrącał 60 proc. Zanim błąd naprawiono, sami musieliśmy ściągać pozostałe 10 proc. Niektórzy stawiali opór, były zaległości. W końcu zrozumieli. Z wyjątkiem pana Czesia i paru osób, którym on w głowie mąci.
Pani Kazia należy do tych, którymi podobno pan Czesio manipuluje. Choroba przykuła ją do łóżka, uzależniła od innych. Nie chciała ciążyć córce. Krucha osóbka o pięknej twarzy i dużej kulturze osobistej (była nauczycielką), budzi w panu Czesiu ciepłe odruchy. Masuje jej zbolałe stopy, mieni się pełnomocnikiem. I ma jej zgodę, bo jak sama pani Kazia mówi, ten człowiek to jej jedyny...
kontakt z życiem.
Pani Kazi nie smakuje jedzenie. Często odmawia posiłku. Przeraża ją pośpiech, z jakim personel wykonuje mycie, kąpiel i rehabilitację. Drażnią wybrudzone ściany i brak rolet w oknach.
- Mój stan bardzo się tu pogorszył - twierdzi. - Rzadko narzekam, bo boję się, że za karę trafię do wieloosobowej sali intensywnej opieki. Przestałam też chodzić na cotygodniowe zgromadzenia mieszkańców DPS. Miałam pewne uwagi, a tu szczerość nie jest w cenie.
- Raczej pochebstwa! - dorzuca pan Czesio. Wtóruje mu pan Władek, który też chętnie zrobiłby w DPS porządki. - Jak pani pójdzie do dyrektorki - uprzedza - to pewnie zrobi ze mnie pijaka.
Jolanta Gorc nie ukrywa, że pan Czesio to jej największe utrapienie. Jego teczka personalna puchnie od korespondencji.
- Tylko na piśmie z nim rozmawiam - mówi dyrektorka. - Inaczej się nie da. Nikt mi tak w życiu nie naubliżał!
Zna jego kryminalną przeszłość. Złapała go, jak oferował młodym ludziom sprzedaż „tremalu”. Z panem Władziem też miała kłopot.
- Groził opiekunce, że ją załatwi i dostanie za to najwyżej trzy lata - pokazuje służbową notatkę. O pani Kazi mówi, że jest „roszczeniowa” i wciąż niezadowolona. A w DPS przy Łomżyńskiej kontrola za kontrolą.
Sprawdzają skargi pana Czesia. Uznają za bezzasadne. - Ręce opadają - konkluduje dyrektorka - bo jeden człowiek niweczy ogromny trud i zaangażowanie całego personelu.
- Tu pracują osoby o wielkim sercu - zapewniają inni pensjonariusze. Opowiadają o drobnych radościach. Pokazują odnowione pokoje, udekorowane korytarze i mówią:
To nasz dom,
a my jesteśmy jedną rodziną. Z kolei pan Waldek i Roman, byli współlokatorzy pana Czesia, wspominają o terrorze, jaki im zgotował.
- Powinien się nim psychiatra zająć! - postulują.
- Siedem razy zmienialiśmy panu Czesiowi współlokatora - podlicza Jolanta Gorc. - Złość mnie ogarnia, gdy widzę, jak żyje trzystu naszych podopiecznych, których odwiedzamy w domu. Przez kilkanaście godzin dziennie sparaliżowani ludzie patrzą w sufit, bo opiekunka przychodzi tylko na cztery godziny. Pan Czesio powinien się z nimi zamienić. W tym DPS 80 proc. ludzi nie porusza się o własnych siłach. On swoją siłę źle pożytkuje.