- Kolejnej zimy tu nie przetrwamy. Zamarzniemy, spłoniemy albo nas zawali! - prorokuje pani Lilianna. Czuje się bezsilna.
Od 12 lat czeka na wykwaterowanie z zagrożonego katastrofą budynku w centrum Bydgoszczy. Została tu tylko ona z trójką dzieci i 3-letnią wnuczką. Innym lokatorom kamienicy przy ul. Mazowieckiej miasto już przyznało mieszkania. - Dostał je nawet mój były mąż z aktualną żoną, którzy razem z nami mieszkali - skarży się kobieta.<!** reklama>
Opowiada o gehennie, jaką znosiła gnieżdżąc się z dziećmi
w jednym pokoju,
bo drugi zajmował były mąż z nową kobietą. Pokazuje zagrożenia: elektryczne kable, po których spływa woda z dziurawego dachu, pękające ściany budynku i pokój, który zimą zamienia się w lodówkę, mimo że kobieta spala w piecu tony węgla i drewna. - Spróchniałe okna otwierają się tylko dlatego, że Zrzeszenie Właścicieli i Zarządców Domów wstawiło nad nimi metalowe belki - twierdzi. To była ostatnia inwestycja zrzeszenia w tej kamienicy.
- Nasza rola jako zarządcy się skończyła, gdy budynek przeznaczono do rozbiórki i lokatorzy dostali lokale od miasta - tłumaczy prezes ZWiZD Lucjan Szymandera. - Wszyscy, tylko nie ci, którym to było najpilniej potrzebne - dodaje. Żal mu Lilianny B. Kobieta dba o mieszkanie, robi drobne remonty, regularnie opłaca czynsz. O połowę niższy niż przed rozbiórką, bo tak stanowi prawo. - To nie starcza nawet na opłacenie podatku za nieruchomość - tłumaczy prezes, więc zrzeszenie umywa ręce, a właścicielka niecierpliwie czeka na wykwaterowanie ostatniej rodziny. - Radzimy pani B., żeby odwiedzała urzędników, którzy winni jej przydzielić lokal. Podpowiadamy: ma ich pani
nękać, nękać...
- zdradza prezes Szymandera. Pani Lilianna pilnie z tej rady korzysta, a teczka jej korespondencji z byłym prezydentem miasta i ADM pęka w szwach. Wcześniej wierzyła, że nakaz rozbiórki to rzecz święta i władze miasta same zadbają o opróżnienie kamienicy. - Decyzja inspektora nadzoru budowlanego brzmi przecież tak groźnie - zauważa Liliana B., przywołując dokument z maja 1999 r. „Nakazuję opróżnić w całości budynek mieszkalny przy Mazowieckiej 6 w Bydgoszczy w trybie natychmiastowym z uwagi na zagrożenie życia i mienia. Zarządzam umieszczenie na nim informacji o stanie zagrożenia oraz zakazie jego użytkowania” - czytamy w decyzji, z której przez 10 lat nikt sobie nic nie robi. Dopiero w 2009 r., gdy pani B. rozpoczyna regularne nękanie prezydenta, coś się rusza. Miasto proponuje kobiecie przydział wspólnego mieszkania z byłym mężem, a kiedy ta protestuje, podpowiada jej wystąpienie o sądowną eksmisję małżonka. - Słucham rady i półtora roku tracę na proces, którego wyrok jest dla mnie niekorzystny, bo sędzia twierdzi, że psychiczne znęcanie się głównego najemcy nad byłą żoną nie jest wystarczającym powodem do jego eksmisji - wspomina pani Lilianna.Prezydent ma teraz czarno na białym, że rozwiedzionym B. należy się wspólny zastępczy lokal i proponuje im mieszkanie przy Grunwaldzkiej. - Jest piękne, ale mąż, który ma być głównym najemcą, z mety zapowiada, że odetnie mi ogrzewanie i dostęp do kuchenki gazowej, wydzieli mnie i dzieciom dwa najmniejsze pokoje, a on z żoną zajmą te większe - żali się kobieta.
Mieszkania nie do przyjęcia
Błaga prezydenta o przydział dwóch odrębnych mieszkań i w marcu ubiegłego roku taką zgodę otrzymuje. ADM pokazuje jej kolejno cztery mieszkania, a ona ich nie przyjmuje. Dlaczego? - Tylko jedno było po remoncie, za to miało toaletę wydzieloną z kuchni, pozostałe trzy były zawilgocone lub miały podłogi w strasznym stanie, a ja utrzymuję rodzinę z renty i alimentów na 12-letnią córkę, bo starsza straciła pracę, a syn jest na zasiłku - tłumaczy kobieta. Prawie ćwierć wieku przepracowała fizycznie w „Modusie”. - Zdrowie mi wysiadło, a życie nie rozpieszczało. Byłam jednym z dziewięciorga dzieci, zawsze ciężko pracowałam i nikt mi niczego na talerzu nie podał. Widać taki mój los, bo gdy widzę, że moi sąsiedzi i były mąż dostają od miasta pięknie wyremontowane mieszkania w blokach, a mnie
traktuje się jak wyrzutka
i proponuje lokale, nie lepsze od tego, który zajmuję, to chce mi się płakać - mówi.
- Ta pani odrzuciła cztery nasze propozycje - twierdzi Magdalena Marszałek, rzecznik ADM. - W tym roku nie dysponujemy wyremontowanym mieszkaniami, a Lilianna B. nie wyraża zgody na przyjęcie lokalu do remontu - tłumaczy.
<!** Image 2 align=none alt="Image 175912" sub="- Mieszkania od miasta dostali już wszyscy moi sąsiedzi i nawet były mąż ze swoją nową żoną - mówi Lilianna B.
Fot. Tymon Markowski">