<!** Image 3 align=none alt="Image 213004" sub="prezydent Rafał Bruski
fot. Archiwum Expressu">
**Do naszej redakcji od dawna docierają skargi radnych opozycji i zwykłych petentów, że Rafał Bruski odgrodził się murem od obywateli. Sprawdzał to nasz reporter. Niestety, ta opinia się potwierdza.**
Zadzwoniliśmy do sekretariatu prezydenta miasta Bydgoszczy, którego numer znajduje się w Internecie na oficjalnej stronie Urzędu Miasta. Poprosiliśmy o spotkanie. Odesłano nas do Biura Obsługi Mieszkańców, gdzie od sympatycznej kobiety usłyszeliśmy, że najpierw należy złożyć pismo z dokumentacją sprawy, a jeśli jej nie ma, to opis problemu z prośbą o spotkanie z prezydentem. Jako temat spotkania podaliśmy kłopoty mieszkaniowe samotnej matki, wychowującej niepełnosprawnego syna.<!** reklama>
- Umawiamy, zazwyczaj na wtorki, ale po uprzednim rozpoznaniu sprawy. Kseruję dokumenty i razem z protokołem przyjęcia sprawy zanoszę je prezydentowi. Pan prezydent się z nimi zapoznaje i wyznacza ewentualny termin spotkania - tłumaczyła nam Katarzyna Poświata.
- Czyli do spotkania dojdzie? Daje pani taką gwarancję? - zapytaliśmy wprost.
- Tego nie powiedziałam. Ja tylko zanoszę dokumenty. Jaką decyzję podejmie pan prezydent, tego nie wiem - usłyszeliśmy. - Poza tym sprawami mieszkaniowymi zajmuje się pani wiceprezydent Ciemniak. Jak pan mi te dokumenty da, to ja pani prezydent je zaniosę - zaczęła tłumaczyć urzędniczka.
- Ta kobieta już nie ma siły ani ochoty rozmawiać z urzędnikami. Chce o swoim problemie opowiedzieć tylko prezydentowi miasta - naciskaliśmy, ale nic to nie dało.
- Mówię, że zanoszę dokumenty - powtarzała w kółko pracownica urzędu.
- Czyli, że prezydent się spotka? - dociekamy.
- Nie powiedziałam tak - broniła prezydenckiej twierdzy urzędniczka.
Z konkretów udało nam się jedynie uzyskać informację, że dokumenty należy dostarczyć do pokoju nr 4A przy ulicy Niedźwiedzia 4.
- Znam dobrze ten pokój. Byliśmy w nim jako stowarzyszenie kilka miesięcy temu, odesłano nas tam z sekretariatu prezydenta. Interesowało nas spotkanie z panem prezydentem, ponieważ chcieliśmy usłyszeć od niego osobiście wyjaśnienie, dlaczego tak a nie inaczej odpowiedział na nasze wcześniejsze pismo. I co? W pokoju 4A powiedziano, że ktoś inny może nam odpowiedzieć.
Daliśmy więc sobie spokój - mówi Bogdan Dzakanowski, który był radnym za kadencji Romana Jasiakiewicza i Konstantego Dombrowicza. Mówi, że za tamtych prezydentów inaczej traktowano mieszkańców, którym zależało na bezpośrednim spotkaniu z pierwszą osobą w ratuszu. - Przychodziło się do sekretariatu, podawało nazwisko, sprawę i prezydent albo wyznaczał odpowiedniego człowieka, albo spotykał się osobiście, jeśli takie było życzenie obywatela. A teraz nie. Ściana.