Rozmowa z TADEUSZEM SZLENKIEREM, solistą Opery Nova, odtwórcą głównych ról w „Baronie cygańskim” i „Giocondzie”.
<!** Image 2 align=none alt="Image 160767" sub="Tadeusz Szlenkier, solista Opery Nova. Fot. www.tadeuszszlenkier.pl">
Dwa miesiące pracy w bydgoskiej operze i już partia tytułowa
w „Baronie cygańskim”...
Rzeczywiście, dwa miesiące bardzo intensywnej pracy wszystkich zespołów operowych. Jednak warto było, bo wyszedł spektakl żywiołowy, kolorowy i mogę jedynie na niego Państwa zaprosić. Jest imponujący pod względem scenografii i reżyserii.
Jaki jest Pana znak zodiaku?
Urodziłem się 25 września, więc jest to Waga, ale uważam, że są ważniejsze rzeczy, które mają wpływ na to, jakimi jesteśmy.
To może przejdziemy do Pana wad?
Mam ich bardzo dużo. Najtrudniej jest mi się zmusić do codziennej pracy, szczególnie wtedy, kiedy nie mam spektaklu. Ten zawód wymaga wielu poświęceń, pracy i nie można sobie niczego odpuścić. Oprócz lenistwa, walczę ze spóźnialstwem.
Ale na spektakl się Pan nie spóźnił?
Do teatru przychodzimy na godzinę przed spektaklem. Sam wolę przychodzić nawet dwie godziny wcześniej, wtedy mogę przejść się po scenie, powtórzyć najbardziej newralgiczne momenty przedstawienia.
To przejdźmy do zalet?
Staram się& Staram się podchodzić do tego, co robię, poważnie. Po drugie, korzystam z zalet innych, mam tu na myśli np. mojego profesora Romana Węgrzyna, który bardzo wiele mi przekazał.
Jest Pan sową czy skowronkiem?
Wolałbym wstawać później. Raczej jestem sową, bo łatwiej przychodzi mi praca do późnych godzin nocnych, ale życie jest brutalne i dość często muszę wstać bardzo wcześnie. Nasza praca codzienna zaczyna się
o godzinie 10, trwa do 14, a później przychodzimy na godzinę 18 do 22.
Skąd Pan do nas przyjechał?
Urodziłem się w Warszawie. Moja rodzina z dziada pradziada pochodzi z Warszawy. Nawet jest ulica Szlenkierów, byli oni dobroczyńcami, fundowali szpitale, szkoły, szczególnie na Woli. W rodzinie były pewne tradycje muzyczne. Moja babcia, mama mamy, uczyła mnie pieśni patriotycznych, bo była żoną ułana. Poświęciła nam bardzo dużo czasu, jako czteroletni chłopiec znałem ballady Mickiewiczowskie. To szalenie mi się później przydało.
Kto odkrył u Pana talent muzyczny?
Zacząłem śpiewać w warszawskim chórze uczelnianym pod wodzą Janusza Dąbrowskiego. Tam odebrałem pierwszą edukację muzyczną, którą później kontynuowałem w szkole muzycznej. Dużo jeździliśmy z chórem po świecie, poznałem wielu ludzi.
Po maturze co Pan wybrał?
Filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Moja praca magisterska łączyła filozofię z muzyką - relacje Ryszarda Wagnera z Fryderykiem Nietzsche.
Już wtedy myślał Pan poważnie
o śpiewie?
Tak, bo studiując filozofię uczyłem się w szkole muzycznej na Bednarskiej. W 2004 roku, kiedy ukończyłem studia i szkołę muzyczną, byłem też po debiucie scenicznym na festiwalu Bogusława Kaczyńskiego w Krynicy. Chciałem śpiewać, dlatego szukałem specyficznych studiów - niekoniecznie w Polsce. Rozglądałem się za programami zagranicznymi dla młodych artystów. Kiedy byłem w Stanach Zjednoczonych,
w Chicago zadzwoniłem do dobrego znajomego moich rodziców, Neala Larrabiego, znanego pianisty, który organizował mi recital na uczelni w Connecticut. Była tam dziekan wydziału wokalnego uniwersytetu w Yale, która złożyła mi propozycję dwuletnich studiów. Miałem zaledwie trzy dni na podjęcie decyzji. Postanowiłem zostać. Bardzo mile wspominam ten okres.
<!** reklama>
Nie chciał Pan tam zostać?
Rozważałem, co ze sobą zrobić. Jednak jak przyjechałem przed rokiem do Bydgoszczy, przygotowując partię w operze „Gioconda”, i zobaczyłem teatr ze wspaniałym zespołem, bez niepotrzebnego zadęcia, postanowiłem tu pozostać. Pracujemy z najlepszymi reżyserami, dyrygentami, z jedną z najlepszych orkiestr operowych - czego chcieć więcej?
Zadomowił się Pan w Bydgoszczy?
Tak, wynajęliśmy z żoną mieszkanie nieopodal opery i przez dwa najbliższe sezony tu pozostaniemy.
Wywiad w radiu
Magda Jasińska zaprasza do wysłuchania audycji „Zwierzenia przy muzyce” w Polskim Radiu PiK w każdy wtorek o godzinie 23.03
i sobotę o godz. 15.05.