https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Żużlowe koło fortuny

Krzysztof Błażejewski
Na początku maja Polonia wysoko pokonała Unibax w derby Pomorza w Bydgoszczy, co w ostatnich latach należało do rzadkości. Jeśli ktoś na tej podstawie wierzył w dobry sezon dla Bydgoszczy, a zły dla Torunia, był w wielkim błędzie.

Na początku maja Polonia wysoko pokonała Unibax w derby Pomorza w Bydgoszczy, co w ostatnich latach należało do rzadkości. Jeśli ktoś na tej podstawie wierzył w dobry sezon dla Bydgoszczy, a zły dla Torunia, był w wielkim błędzie.

<!** Image 2 align=none alt="Image 157920" sub="Denis Gizatullin (z lewej) wychodzi przed Adriana Miedzińskiego w derby Pomorza w Bydgoszczy, które odbyły się 2 maja 2010 r. To z dzisiejszej perspektywy zdjęcie symboliczne: poloniści zaczęli sezon udanie, Unibax fatalnie. Tymczasem w końcowym rozrachunku okazało się, że dla Torunia jest medal, a dla Bydgoszczy... figa, czyli spadek. / Fot. Jarosław Pabijan">Niespodziewanie okazało się, że najważniejsze dla nas rozstrzygnięcia tegorocznego żużlowego sezonu zapadły w ciągu 8 dni. Najpierw zdecydował się los bydgoskiej Polonii, w sobotę bydgoszczanin Tomasz Gollob, jako drugi w historii Polak, po 37 latach od poprzedniego triumfu Jerzego Szczakiela, został mistrzem świata, a dzień później po dramatycznych zawodach na „Motoarenie” Unibax podtrzymał medalową passę, czwarty rok z rzędu utrzymując się na ligowym podium.

<!** reklama>Żużel to nadal zjawisko wręcz kultowe w Bydgoszczy i Toruniu. Do tego stopnia, że prezydenci miast i inni miejscowi notable chętnie pokazują się w lożach VIP-ów, a los miejscowych drużyn bardzo obchodzi wiele osób, biorących udział w wyborczych kampaniach.

„Nasi” muszą zatem, a co najmniej powinni, być najlepsi. To samo jednak mówi się w Zielonej Górze, Lesznie, Gorzowie...

Tymczasem sezon 2010 „okraszony” spadkiem Polonii i trzecim miejscem Unibaksu był najdziwniejszy od lat. Do tego stopnia, że można nazwać go komedią pomyłek. Tyle, że nikomu dziś w Bydgoszczy nie jest do śmiechu.

Łańcuch zdarzeń

Zdawać by się mogło, że po nauczce sprzed 3 lat, kiedy to Polonia opuściła ekstraligę po raz pierwszy w historii, zdolna będzie tym razem do zajęcia miejsca w pierwszej szóstce. Niektórzy nawet przed sezonem, szacując siły drużyn, wspominali o pozycji w czwórce.Tym bardziej zdawało się to realne, że kłopoty finansowe w trakcie całego sezonu miał częstochowski Włókniarz, tarnowska Unia, mimo teoretycznie mocnego składu, okazała się papierowym tygrysem, mistrz kraju, zielonogórski Falubaz, spisywał się... najgorzej jak mógł, a problemy sygnalizował też Betard. Kulawo otworzył sezon toruński Unibax, szokując swoich fanów kompromitującymi klęskami na wyjazdach.

<!** Image 3 align=right alt="Image 157920" sub="Emil Sajfutdinow / Fot. Jarosław Pabijan">Zrzucanie winy na brak praktycznie przez cały sezon Emila Sajfutdinowa nie jest wystarczającym wytłumaczeniem. Nawet bez Rosjanina Polonia mogła i powinna znaleźć się w szóstce. Długo jeszcze działaczom, zawodnikom i kibicom przyjdzie zastanawiać się, dlaczego tak się nie stało. Pewne jest jedno: był to długi łańcuch zdarzeń, które w konsekwencji złożyły się na 8. miejsce. Do ulokowania się w pierwszej szóstce brakowało niewiele. W kilku meczach o przegranej decydowały pojedyncze akcje, jeden - dwa punkty, jeden przegrany wyścig. Potem do 7. lokaty zabrakło też tylko jednego wyprzedzenia na dystansie.

Chaos, jakiego nie pamiętamy

Przed sezonem 2007 przepowiedzieliśmy spadek Polonii, twierdząc, że tamten skład na ekstraligę nie mógł wystarczyć. Tym razem było inaczej. Po części za sprawą zachodzących na naszych oczach przemian. Zawodnicy z roku na rok stają się coraz bardziej nieprzewidywalni. Startując w kilku ligach jednocześnie i w różnego rodzaju zawodach międzynarodowych, przemierzając niekiedy parę razy w tygodniu pół Europy, najprawdopodobniej tracą kontrolę nad swoją karierą, zdając się na łut szczęścia. Już nie tylko pojedyncze mecze, ale i całe sezony to prawdziwa huśtawka: pojedzie dobrze czy źle? Będzie pasować nawierzchnia czy nie? Tę tendencję świetnie było widać w tym roku zarówno w Polonii, jak i Unibaksie. Kto powinien być bardziej rozwojowy: Holder czy Sullivan, Ward czy Andersen? Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywałyby na tych pierwszych. Ano właśnie... Z kolei w Bydgoszczy mieliśmy misz-masz. Jeśli szło Lindbaeckowi i Gizatullinowi, to nie popisywali się Walasek i Kościecha. A parę dni później było odwrotnie...

Osobna sprawa to postawa Andreasa Jonssona. Miał być przedstawicielem nowej fali w światowym żużlu. Jednym z tych, którzy zepchną z tronu Golloba, Pedersena, Hancocka czy Crumpa. Związanie Szweda długoletnim kontraktem z Bydgoszczą było przed laty doskonałym posunięciem. Dziś mówi się, że to był błąd, a bydgoscy kibice sezonu 2010 nie wybaczą „Adrenalinie” nigdy.

<!** Image 4 align=left alt="Image 157920" sub="Darcy Ward / Fot. Łuksz Trzeszczkowski">Wyróżnikiem minionego sezonu był też chaos i brak regularności. Chyba tylko we wczesnych latach 50. XX w. przekładano i odwoływano tyle meczów, ile w bieżącym roku, choć z innej przyczyny. Zgoda, mieliśmy na wiosnę katastrofę smoleńską, a żałoba po ofiarach lotu objęła pełne dwie kolejki, mieliśmy również bardzo kapryśną pogodę, ale szczytu sięgnęło też kolejne zjawisko: odwoływanie meczów ze względu na przekładanie na niedziele sobotnich imprez organizowanych przez FIM i UEM czy występy zawodników w reprezentacjach swoich krajów. Można by rzec - los wyjątkowo nie sprzyjał. Jednak mało kto ma świadomość, jak trudne były negocjacje dotyczące nowych dat odwołanych spotkań. Z trudem znajdowano w przeładowanym do granic możliwości kalendarzu dzień, który zadowalałby kierownictwa obydwu drużyn.

Puste trybuny

W 2010 r. z całą mocą uwypukliło się kolejne zjawisko: opustoszałe trybuny. Poza dosłownie pojedynczymi przypadkami, coraz większe i bardziej komfortowe widownie na polskich stadionach żużlowych świeciły pustkami. Tak było przez cały praktycznie sezon i w Toruniu, i w Bydgoszczy. Zrzucanie odpowiedzialności za to na transmisje telewizyjne czy radiowe oraz ceny biletów jest tylko półprawdą. Znacznie więcej racji mają ci, którzy twierdzą, że... nie ma komu kibicować.

Obecne drużyny rywalizujące w polskich ligach to zlepki zawodników, głównie zza granicy. Przychodzą na rok, góra dwa. Liczą, że tu właśnie zarobią więcej niż w poprzednim klubie albo zrehabilitują się w nowym otoczeniu za poprzednie wpadki. Wystarczy wszak palców, by policzyć w naszej ekstralidze zawodników „swoich”, związanych z klubem, w którym się wychowali. Nawet najzagorzalszym fanom speedwaya myli się już, kto skąd jest, kiedy i gdzie występował.

Z drugiej strony, mówienie o tym, że „swoi” bedą zawsze „gryźli trawę”, też nie znajduje pokrycia w faktach. To właśnie „swoi” tak zawalili sezon Unibaksowi. Praktycznie w każdych zawodach Wiesław Jaguś i Adrian Miedziński nie byli tymi samymi zawodnikami, jakich pamiętamy z poprzednich sezonów.

Komedia pomyłek

Wydaje się, że w tej chwili polski ligowy żużel jest w pętli bez wyjścia. Dalsze stawianie na zagraniczniaków spowodować może dużo głębszy niż obecnie kryzys frekwencji w kolejnych latach. Ograniczenie ich liczby niemal natychmiast spowoduje podniesienie żądań finansowych przez krajowych zawodników.

Tymczasem wszyscy chcą się wzmacniać na kolejny sezon. Każda wypowiedź o planach na następny sezon brzmi jednakowo: kupić lepszych zawodników. Tylko skąd ich brać, skoro każdy obiecujący żużlowiec, pokazujący się w dowolnym miejscu na świecie, jest natychmiast kontraktowany przez polskie kluby. Wytworzyło się błędne koło, bo nikt nie chce odpuścić. Tym samym nasz ligowy speedway zacznie być prawdziwym kołem fortuny albo obstawianiem cyfr w Totolotku: trafimy ze składem czy też nie?

A rezultatem może być kolejna komedia pomyłek...

Żużel

Bydgoszcz i Toruń

W pierwszej dekadzie XXI w., po spadkach z ekstraligi Polonii Piła, Stali Gorzów i Polonii Bydgoszcz, Unibax Toruń stał się jedynym zespołem, który nigdy nie opuścił najwyższej klasy rozgrywkowej.

Co ciekawe, obydwie ekipy do ekstraligi nigdy nie wywalczyły awansu w naturalny sposób, lecz skorzystały ze zmian regulaminowych. Drużyna z Bydgoszczy znalazła się w nowo powstałej lidze centralnych sekcji żużlowych w 1951 r., natomiast ówczesna Stal-Apator Toruń trafiła do ekstraligi w wyniku jej powiększenia do 10 zespołów. Ta decyzja podjęta została po zakończeniu sezonu w 1975 r., kiedy to toruński zespół zajął drugie miejsce w ówczesnej II lidze.

Polonia Bydgoszcz startowała nieprzerwanie w najwyższej klasie najdłużej ze wszystkich polskich klubów - aż 57 lat, do 2007 r.

Obecnie drużyna z Torunia jest jedyną w polskim żużlu, która nigdy nie opuściła szeregów ekstraligi, startując w niej nieprzerwanie 35 lat.

Derby Pomorza stały się przez lata jednym ze znaków firmowych polskiej żużlowej ekstraligi. Niestety, w przyszłym sezonie do nich nie dojdzie. Oby, tak jak w 2008 r., ta przerwa we wzajemnej rywalizacji o najwyższe laury trwała tylko sezon. Zbyt piękna to tradycja, by ją roztrwonić.

Drużyny z Bydgoszczy i Torunia przez cały czas ich istnienia stały na przeciwnych biegunach, jeśli chodzi o sposób budowania zespołu. Polonia swoją siłę opierała zwykle na zawodnikach ściąganych z innych klubów, a potem na kontraktowanych jeźdźcach z zewnątrz. Obecny Unibax słynął za to ze swoich wychowanków, którzy w dużej części zasilali inne kluby, a dobrze zapowiadających się juniorów nigdy w Toruniu nie brakowało.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski