MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zrujnowane imperium

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Północno-zachodnia Rosja to kolebka jednego z największych imperiów w dziejach ludzkości. Zachwytu jednak dziś nie budzi. Turyści jeżdżą tu po tanie papierosy, wódkę i... widok świata sprzed stu i więcej lat.

Północno-zachodnia Rosja to kolebka jednego z największych imperiów w dziejach ludzkości. Zachwytu jednak dziś nie budzi. Turyści jeżdżą tu po tanie papierosy, wódkę i... widok świata sprzed stu i więcej lat.

<!** Image 2 align=right alt="Image 149393" sub="Taki widok, napotkany we wsi Koporje, należy
w Rosji do wyjątków. Ulicznych straganów tam nie ma, bo generalnie mieszkańcom wsi raczej niewiele sie chce... / Fot. Krzysztof Błażejewski">- Po co chcecie tam jechać? - pyta szczerze zdziwiona Tatiana z pamiętającego jeszcze czasy ZSRR biura „Intourist”. - Przecież tam nic nie ma do oglądania...

Jak to? Zobaczyć Nowogród Wielki, Psków, Newel! Kędy wiódł szlak „od Waregów do Greków”. Gdzie legendarny Ruryk zakładał swoje państwo i budował pierwsze twierdze! Gdzie Aleksander Newski powstrzymał najazd Krzyżaków! Starą Russę, gdzie Dostojewski spędzał ostatnie lata życia, pisząc „Braci Karamazow”. Wieś Michajłowskoje pod Pskowem, gdzie mieszkał Puszkin. Dla Polaków to także kraina, którą próbował podbić Stefan Batory, zdobywca twierdz Newel i Wielkie Łuki, oblegający przez pół roku Psków, ale i trójkąt śmierci: Ostaszków - Twer - Miednoje, szczególnie budzący emocje dziś, po tragedii w nieodległym przecież Smoleńsku.

<!** reklama>Biurokratyczna komplikacja

Wyjazd do dzisiejszej Rosji to jednak sprawa niezwykle skomplikowana. Biurokratycznie. Przede wszystkim ze względu na meldunki, które są tam obowiązkowe. Bez potwierdzeń pobytu na każdy dzień narazić się można na wielkie kłopoty przy wyjeździe. Nie każdy hotel takie kwitki, których strzec trzeba potem jak oka w głowie aż nie przekroczy się granicy, wydaje. Dlatego lepiej i bezpieczniej zdać się na „Intourist”.

<!** Image 3 align=left alt="Image 149393" sub="Takie „efektowne” drzwi w Rosji chronią większość ważnych urzędów / Fot. Krzysztof Błażejewski">Nam, rozjeżdżonym po świecie Europejczykom, trudno uwierzyć, że jest jeszcze, i to blisko nas, kraj, w którym nikt turystów nie chce, w którym każdy ich krok jest śledzony przez władzę. W każdym hotelu wiedzą, gdzie spędziliśmy poprzednią noc i gdzie zakwaterujemy się jutro. To dla Rosjan zupełnie naturalne.

Metoda na żałobę

Granica Rosji potwierdza to wszystko złe, co wcześniej było o niej wiadomo i dokłada znacznie więcej negatywnych wrażeń. Kolejka przed wjazdowym szlabanem ogromna, stoi w niej kilkadziesiąt samochodów. Oznacza to oczekiwanie do wieczora albo i dłużej.

Próba sforsowania zapory nie przynosi rezultatu. Narzucająca się sama w tych okolicznościach metoda na żałobę i pogrzeb prezydenta Kaczyńskiego nie skutkuje. Pogranicznicy przez godzinę zastanawiają się: przepuścić poza kolejką, czy też nie. Na koniec dochodzą do wniosku, że potrzebna byłaby zgoda wyższego urzędnika z ich strony. Tyle że jest już sobota i urząd nie pracuje. A zatem na koniec kolejki.

<!** Image 4 align=right alt="Image 149393" sub="Kramy z pamiątkami zaczynają się już pojawiać przy ważniejszych zabytkach, lecz ich widok przybysza z zagranicy na razie bardziej odstrasza niż zachęca">Ryzykujemy i jedziemy do następnego przejścia. To strata 150 km w obie strony, ale czasowo może uda się wygrać.

W Grebniewie pojawia się otucha. Tylko kilka aut w kolejce! Ta granica ma jednak to do siebie, że uczy przede wszystkim pokory i cierpliwości. Po godzinie trudnego do zrozumienia czekania można podjechać na stanowisko odprawy. Celniczka uprzejmie, ale stanowczo obwieszcza kontrolę bagaży. Trzeba wszystko wytaszczyć z auta i wejść do budynku. Po mniej więcej kolejnej godzinie pojawiają się celnicy i uruchamiają maszynerię. Po kontroli trzeba kolejną godzinę czekać, aż przyjdzie inna ekipa i zacznie drobiazgowo sprawdzać samochód. Jeszcze tylko kolejna godzina czekania po próżnicy i pojawia się zielone światło.

Uczucie ulgi jest jednak krótkotrwałe. Jedyny wyjazd z przejścia granicznego zastawiony jest szlabanem. Nad nim wielki napis „Droga płatna”. I to całe 480 rubli! Trzy razy drożej niż za przejazd gotowym odcinkiem A-1 z Rusocina do Nowych Marzy!

<!** Image 5 align=left alt="Image 149393" sub="Jedna
z nielicznych nowoczesnych i oryginalnych elewacji domów we współczesnej dzielnicy St. Peterburga ">Prawdziwa groteska jest jednak dopiero przed nami. W obcej walucie płacić nie można. A rubli nie ma skąd wziąć, bo na granicy nie ma kantoru... Takiego wynalazku Rosja zresztą nie zna. Od wymiany pieniędzy są banki.

Jest za to stacja benzynowa. A na niej takie wynalazki jak podkładki pod koła samochodów. To dla tych, którzy przyjeżdżają tu z sąsiedniej Łotwy po benzynę, żeby mogli tak ustawić auto, by zatankować naprawdę „full”. W ten sposób można zarobić, wlewając nawet parę litrów więcej. A przy różnicy cen (na większości stacji w Rosji paliwo jest po 2,40 zł, w niektórych nawet po 2,30), zwraca się podróż, choć czas oczekiwania na przekroczenie granicy już niekoniecznie.

<!** Image 6 align=right alt="Image 149393" sub="Widok środków komunikacji miejskich często rodzi pytanie, jak to „coś” może jeszcze jeździć...">Opłata zawsze z góry

Ktoś z miejscowych życzliwie podpowiada: - W tamtym sklepiku można „na lewo” wymienić pieniądze. I rzeczywiście, kobieta zza lady bierze banknot euro i sięga do szuflady. Podaje jednak taki kurs rubla, że można przysiąść z wrażenia. Na próbę protestu mówi chłodno i słusznie: - Przecież nie musicie wymieniać...

Szlaban otwiera szosę niczym bramę do raju. Ale za chwilę pojawia się kolejna przegroda. Teraz kolej na opłacenie specjalnego ubezpieczenia. I też tylko w rublach. Nie pomagają tłumaczenia, że ubezpieczenie zostało już raz opłacone w Polsce...

Na szczęście to już ostatnia przeszkoda. I nawet płatna „autostrada” pełna dziur i wybojów, jakiej nie sposób znaleźć w Polsce, nie może zepsuć dobrego nastroju. Stan tej szosy okazuje się być jednak nieprzypadkowy. Większość tutejszych dróg nie była remontowana zapewne od upadku ZSRR. Stacji benzynowych jak na lekarstwo, niektóre wyglądają archaicznie, jak z początku poprzedniego stulecia. Płacić za tankowanie trzeba zawsze z góry. Jeżeli nie trafi się z oceną możliwości własnego zbiornika, to się po prostu przeleje... W porównaniu nawet z tak pogardzaną Białorusią Rosja jawi się od pierwszego kontaktu jako kraj zupełnie niepasujący do Europy.

<!** Image 7 align=left alt="Image 149393" sub="Stacje benzynowe nie potrzebują ani reklam, ani nowoczesnego sprzętu. Paliwo jest przecież tak tanie...">A to wrażenie każdy kolejny dzień pobytu w byłym imperium Romanowów i I sekretarzy KC KPZR jeszcze pogłębia.

Widok rosyjskiej wsi kojarzy się przede wszystkim z lekturą powieści o czasach pańszczyźnianych. Stare drewniane chałupki w większości rozsypują się; obsypane zużytymi sprzętami i śmieciami wyrzucanymi byle gdzie. Ani jednej kury, kaczki, o większych zwierzętach domowych nie wspominając. Ani jednej grządki z przysłowiową marchewką, ani poletka ziemniaków. Wszędzie tylko bagna, brzozowe, świerkowe i modrzewiowe lasy, pełne samosiejek i puste, zapuszczone pola, na których niczym baobaby wyróżniają się okazałe wysuszone łodygi barszczu Sosnowskiego. Nie sposób dostrzec w lesie sarny, na łąkach kuropatw, nad wodami dzikich kaczek, łabędzi czy gęsi. Nawet bocianów tu nie ma. Czyżby było im za zimno? A może wszystkie już zostały... zjedzone?

Głód przestrzeni

Rosja to przede wszystkim ogromna przestrzeń. Setki kilometrów pustej przestrzeni. Polakom trudno odnaleźć się w krajobrazie, gdzie przez kilkadziesiąt kilometrów można nie spotkać siedziby ludzkiej. Jeszcze trudniej zrozumieć ciągoty do wszechobecnego monumentalizmu, pogardę dla przestrzeni i jednocześnie jej chciwość. Mimo tak wielkiego terytorium, którego nikt nie jest w stanie zagospodarować ani opanować, charakterystyczne dla Rosji były zawsze żądania terytorialne pod adresem wszystkich państw z nią graniczących. Przypominam sobie słowa Stalina w Poczdamie na powojennej konferencji pokojowej, upominającego się o „jeszczo kusok giermanskoj ziemli”.

<!** Image 8 align=right alt="Image 149399" sub="Jeden mały pierożek to aż dwa i pół naszego złotego">Tylko gdzieniegdzie bywa inaczej. Jak w Koporje. Przy ruinach starego zamku z czasów Księstwa Nowogródzkiego (obowiązują bilety wstępu!) były żołnierz sprzedaje „pirogi”. Opodal budka z napisem „suweniry”, zapewne państwowa, zamknięta na głucho. Kawałek dalej we wsi można przeżyć prawdziwy szok. Grupa babuszek rozłożyła stragany przy szosie. Na nich - ziemniaki, domowe zaprawy i marynaty. - Popróbujcie kiszonych pomidorów z czosnkiem - zachwalają. Mają też grzyby, nawet borowiki, których tu musi rosnąć zatrzęsienie. A w Nowogrodzie w sklepie sprzedawali świeże grzyby, ale chińskie...

Poprzez kontrast zaskakuje także wieś Putno nad źródłami Wołgi - połowa domów świeżo pomalowana, z ozdóbkami w rosyjskim ludowym stylu. Drugiej takiej w promieniu setek kilometrów spotkać się nie udało. Oczywiście, nie brak tu tzw. nowobogackich - od czasu do czasu rzucają się w oczy ekskluzywne posiadłości. Tym bardziej tutaj rażą. Bo rosyjska wieś odbiega znacznie od tego, do czego przywykliśmy u nas. To rozsiane gdzieniegdzie rozwalające się drewniane chałupki i bloki w dużej części opuszczone i wyrastające znienacka wśród leżących odłogiem łąk, pół i chaszczy. Bloki stoją w grupach - po kilka, po kilkanaście, przeważnie zbudowane z wielkiej płyty, z rzadka nowsze - już z żółtej i białej cegły. Nie ma różnicy, czy to wieś, miasteczko, czy większe miasto - wszystkie są zaniedbane w niewiarygodny sposób, obskurne, a przede wszystkim zdewastowane, brudne i zaśmiecone. Na skrzyżowaniach sygnalizatory świetlne są, owszem, tyle że większość kierowców jak i pieszych nie zwraca na nie uwagi: przechodząc na zielonym często bywa się „otrąbionym” za przeszkadzanie w przejechaniu „na czerwonym”.

<!** Image 9 align=left alt="Image 149399" sub="Czy to bank, sklep, czy też apteka - nie ma znaczenia. Większość budynków na rosyjskiej prowincji jest strasznie zrujnowanych.">Sklep to po rosyjsku magazin. I ta nazwa lepiej oddaje ich charakter. Nie ma wystaw, reklam, nawet okien, najwyżej tabliczka na drzwiach szpetnej budki. Tak samo wyglądają urzędy - banki, poczty - mieszczą się w budynkach tak zaniedbanych, że jakikolwiek poważny szyld umieszczony na nich sprawia irracjonalne wrażenie. W Pskowie łaźnia miejska mieści się w ruderze, jakiej w Polsce nie sposób chyba byłoby znaleźć, otoczonej w dodatku dzikim wysypiskiem śmieci. Właśnie bezładnie porozrzucane, wszechobecne odpady zdają się być najbardziej widoczną wizytówką współczesnej Rosji.

Peterburskie podwórka

W Peterburgu będzie inaczej. Taką mamy nadzieję. Miasto sławione jako jedna z najpiękniejszych europejskich metropolii z pewnością musi być wychuchane. Może właśnie kosztem innych miast.

Ale tak nie jest. W „Pitrze”, bo tak wszyscy mieszkańcy Peterburga mówią na swoje miasto, dawny Leningrad, rzeczywiście rzuca się w oczy rozmach, monumentalizm i niesłychana wystawność budowli w centrum. Rzecz w tym, że życie miasta w rzeczywistości wyniosło się już z pełnego carskiego przepychu centrum i przeniosło do rozlicznych blokowisk.

Stara część „Pitra”, nad Newą, na Newskim Prospekcie i wokół niego jest wyludniona. Puste stoją zarówno gmachy publiczne, czekujące na renowację, jak i stare kamienice. Straszą otwory okienne, powybijane szyby, brak śladów życia. Nic dziwnego, nie ma tu kanalizacji, centralnego ogrzewania i tych udogodnień, które oferują blokowiska. Nikt nie dbał nigdy o kamienice i dziś się rozsypują.

Posowiecką bylejakość widać na każdym kroku. Północna fasada Pałacu Zimowego jest okryta rusztowaniami, trwa remont. Zachodnia - zapewne była niedawno odnowiona, ale tym bardziej widać na niej sposób renowacji - tynk odpada całymi płatami. Spod niego wystają brud i rdza. W podobny sposób odnawiany jest gmach Admiralicji. A słynny hotel „Astoria”, z zewnątrz imponująco odnowiony, w środku jest istną ruiną.

Mieszkaniec „Pitra”, Jura, dorobił się na handlu w Polsce („Poznałem prawie cały kraj” - chwali się) i kupił kawałek domu przy centralnej ulicy, Wozniesienskim Prospekcie. Otworzył tu niewielki hotelik, do którego na pierwszy rzut oka strach wejść. Obok w budynku są jeszcze mieszkania, ale dwa skrzydła tej starej, kiedyś zapewne pięknej kamienicy, przeznaczone są do rozbiórki, nic się już nie da uratować.

- Tak jest w całym starym mieście - mówi Jura. - Fasady odmalowane, ale w środku ruina. Zajrzyjcie na podwórka, wszędzie zobaczycie to samo.

Na pytanie: „Co zobaczyłeś?”, zadane po powrocie, odpowiedź była trudna.

- Rosję - odpowiadam.

- Ale co konkretnie?

- Przestrzeń.

- I co jeszcze?

- Właściwie nic więcej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski