W ubiegłym tygodniu spotkaliśmy się już po raz dwudziesty, jest więc świetna okazja, żeby trochę powspominać. Zaczęło się niewinnie. Jako grupa kumpli graliśmy w piłkę na hali, po meczu lubiliśmy pójść na piwo. Stało się rytuałem, że raz w tygodniu zasiadaliśmy w pubie „Chesterfield” w hotelu „City”. Ówczesny dyrektor, Ruperth Harhow, zaproponował, że zorganizuje dla nas wieczór wigilijny. Po kilku latach przenieśliśmy się do „Megi”, prowadził ją jeden z uczestników wigilii Tomek Woźniak. Ludzi z roku na rok przybywało, trzeba było poszukać większej sali, stąd od dekady spotykamy się w restauracji hotelu „Brda”. Ustalam termin i godzinę, a następnie pocztą pantoflową wieść się niesie nie tylko po Bydgoszczy.
Te coroczne spotkania uświadamiają też prawdę o przemijaniu. Siedem osób odeszło, pozostają w naszych wspomnieniach. Nie ma Krzysia Kowalewicza (klub „Beanus”), Andrzeja Bardzińskiego (Izba Budownictwa) Grzesia Buczaka (Text- Tourist), Janka Kowalskiego (kupiec z ul. Długiej) Wojtka Karczyńskiego (producent zabawek), Marka Nadolnego (właściciel salonu wnętrzarskiego) i mojego szwagra Luigiego Bernocchiego, który przyjeżdżał na nasze spotkania aż z Włoch. Trzymam kciuki, żeby ta lista nieobecnych za rok się nie powiększyła. Nasze Wigilie dowodzą, że możliwe jest spotkanie ludzi z różnych światów, o różnych poglądach, portfelach, profesjach, wyznaniach i sympatiach. Dyskutujemy, czasem idą wióry i telefony lądują w soku (tak się stało swego czasu z moją komórką), jednak nikt do nikogo nie chowa urazy. Jesteśmy braćmi. I za rok tuż przed świętami w hotelu „Brda” obecność obowiązkowa!
