Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znam tę firmę na wylot

Jacek Kowalski
W jego firmie telefon może zadzwonić tylko dwa razy. Po trzecim dzwonku – gdy nikt z pracowników nie odbiera - prezes się wkurza. Bo każdy telefon to może być problem, a każdy problem trzeba od razu rozwiązywać.

Jak przeprowadzić firmę przez kryzys? Marek Mikołajczak, szef rodzinnej firmy Opel Mikołajczak, ma prostą regułę: - Oszczędzać, gdy idzie dobrze. Nie wydawać, gdy idzie źle. Iść swoim, spokojnym rytmem.

Na początek - „Polmozbyt”

Proste? Proste. To dlatego od lat 90-tych niezmiennie utrzymuje się na rynku, gdy inni dilerzy samochodowi padają. – No cóż, branża ma się średnio – mówi oględnie Mikołajczak. – W 1999 roku mieliśmy takie hasło: „Stu dilerów na 100-lecie Opla”. Wie pan ilu nas jest w Polsce w roku 2014? Sześćdziesięciu kilku.
Lata dziewięćdziesiąte, o których wspomina Mikołajczak, to były złote czasy nie tylko dla motoryzacji w Polsce, ale i dla niego samego. W latach 80-tych prowadził magazyn „Polmozbytu”; później szef zaproponował mu przejście na dział sprzedaży aut. Prowadził go do 1990 roku. – Wtedy właśnie zajrzałem „pod podszewkę” firmy samochodowej; nauczyłem się funkcjonowania każdego kawałka przedsiębiorstwa: zaczynając od pracy „na kanale” – bo tak się wtedy pracowało, bez podnośników – a skończywszy na administracji.

A może na swoje?

W 90 roku w Polsce jest ten moment, w którym - po zmianach w polityce - zaczyna się coś dziać i w gospodarce. Fabryka Samochodów Osobowych decyduje się na uruchomienie sprzedaży detalicznej aut. Zaczyna się podpisywanie umów dilerskich: - W Polsce to był początek motoryzacyjnej rewolucji. Wreszcie bez wieloletniego czekania, bez wpłat i asygnat – po prostu można było wejść do salonu i kupić samochód. Razem z kolegą zdecydowaliśmy się wtedy odejść z „Polmozbytu” i założyć własny biznes.
Wynajmują więc część placu i pomieszczenie na ulicy Łęczyckiej, w warsztacie, w którym Mikołajczak zaczynał pierwszą pracę a potem przygodę z motoryzacyjnym biznesem. Tworzą firmę AUTEX.
Spółka – dwie rodziny – pracuje razem do 1994 roku. – To był okres, gdy na rynek polski zaczęli wchodzić producenci różnych marek. Sprzedawaliśmy wtedy poloneza, dużego fiata i malucha. A z początkiem 1992 roku podpisaliśmy umowę dilerską z Oplem i z Renault.
Wtedy jeszcze można łączyć sprzedaż różnych marki. Do 1994 roku sprzedają więc rozmaite auta pod wspólnym szyldem. Ale gdzieś tak około 1994 roku firmy zaczynają przebąkiwać o lojalności względem marek… - Mówili nam tak: „albo z nami, albo w ogóle”. No to podzieliliśmy firmę.

Czas na Opla

Partner zostaje z Fiatem i Renault. Mikołajczak decyduje: chce związać się z Oplem. –Ta marka zawsze bardzo mi odpowiadała. Sprzedawałem wtedy Kadeta i „szedł” świetnie. To była końcówka Kadeta; zaczęła wchodzić Astra. Solidne, niemieckie auta.
Ze sprzedażą Kadeta a potem Astry zresztą to żaden cud: wtedy – w 1994 wszystko się świetnie sprzedaje, bo rynek jest tak wyposzczony, że wchłania każdą ilość dobrych aut. Bardzo szybko jednak zaczyna normalnieć i być rynkiem klienta: to kupujący decyduje co i jak chce kupić.
Marek Mikołajczak z żoną Haliną – przy okazji podziału firmy – postanawiają „obdarzyć” ją swoim nazwiskiem i tak powstała Firma Prywatna Marek Halina Mikołajczak. Bo…:- Mamy zasadę, aby pracować czysto, pod swoim nazwiskiem, żeby brać na siebie i sukcesy i porażki. Czy pamięta pierwszy dzień, kiedy przyszedł na Fordońską i zobaczył swoje nazwisko wielką czcionką na budynku? – No, żeby je zobaczyć to najpierw trzeba było tę tablicę zrobić własnoręcznie i powiesić. Takie to były czasy.
Samochody sprzedają się świetnie, nic nie zapowiada krachu.– „Na górce” szło do 1999 roku. Więc korzystając z koniunktury w 1997 roku uruchomiłem zakład w Inowrocławiu. Dalej były tylko przyrosty. No rewelacja, po prostu rewelacja.

Przeczuć krach

W 1999 roku branża samochodowa bije rekord sprzedaży: ponad 600 tysięcy nowych aut znajduje właścicieli. Analitycy rynku mówią, że teraz już będzie ich tylko więcej, a dilerzy będą notowali same zwyżki. Zaczynają więc inwestować jak szaleni. Ale Mikołajczak jest ostrożny: - Mamy jedną ważną zasadę: w dobrych czasach oszczędzać, w złych – nie wydawać. Wtedy pieniądze nie idą „na rozkurz”.
Więc gdy wszyscy zacierają ręce, Mikołajczak oszczędza, czując zbliżającą się gorszą koniunkturę. I rzeczywiście - w roku 2000 łupnęło. Schłodzono gospodarkę, otwarto rynki na stare auta z zagranicy – i sprzedaż nowych samochodów spadła o dwie trzecie. Od 1999 roku branża nigdy nie zbliżyła się do tych ilości, które sprzedawano wówczas.
Rynek starych aut z Zachodu dobija dilerów: - W latach 90-tych jak klient kupił u mnie nowy samochód, trzy lata minęły i klient mówił tak: „no to co, wymieniamy?”. Ja brałem w rozliczeniu stare auto – klient dopłacał niewielką kwotę i wsiadał w nowe auto. I to nakręcało branżę. A teraz? Nie wiadomo, kto czym jeździ.

Rodzina w „maluchu”

Pytać dilera aut, czy kocha samochody, to jakby pytać masarza, czy jest na diecie. Mimo wszystko pytam. – Auta to jest mój zawód, moja pasja , wszystko razem – odpowiada Marek Mikołajczak. – Wie pan, ja zawsze mówię, że mnie w życiu udały się dwie rzeczy: mam wspaniałą żonę, sympatyczną rodzinę i normalną firmę. I robię to, co lubię. Co mi więcej do szczęścia?
Na co dzień jeździ oplem insignia. - Od zawsze jeżdżę oplami. Chociaż zaczynałem od malucha. Ten samochód był wyjątkową przygodą. Przewoziłem nim całą czteroosobową wówczas rodzinę; mieściły się dzieci, wózek, zabawki, zakładało się bagażnik na dach – i wszystko grało. A wie pan, jaka to frajda tak się mieścić?
Potem jeździł jeszcze polonezem, vectrą… - Ale gdyby pan miał nieograniczone możliwości finansowe, mógł kupić sobie wymarzony samochód, to co to by było? Porsche? Bentley? – dopytuję. A Mikołajczak się śmieje: - Wybrałbym opla. Mam wielki szacunek do moich klientów; nie mógłbym spojrzeć im w oczy, gdybym jeździł jakimś porsche. No i jeszcze jedno. Uważam, że wydawanie na samochód stu kilkunastu tysięcy jest wystarczające. Przecież jadąc każdym autem może pan złapać mandat, każdym dojedzie pan z punktu „a” do „b” – no naprawdę nie ma sensu szastać pieniędzmi.
Podejrzewam, że mówi tak, bo sprzedaje ople.

Rodzinnie – żeby nie zwariować

Jego trzej synowie - Rafał, Artur i Karol - dorastali wraz z firmą: - Kręcili mi się tu od małego. Mieli ciągoty do aut. Zaglądali w każdy zakamarek, a potem – gdy byli starsi –dawałem im pierwsze konkretne zadania.
Ojciec świadomie wciągał synów w tryby biznesowej machiny. Wreszcie synowie ukończyli studia i wrócili do firmy. Podobnie jak ojciec w „Polmozbycie” tak i oni zajmowali się rozmaitymi działami, przechodzili wszystkie szczebelki, poznawali firmę od podstaw – żeby wreszcie stać się jej współwłaścicielami. - Ponad dwa lata temu doszliśmy z żoną do wniosku, że firma nie może liczyć tylko na nas. Ja już zwalniam. Wolniej na przykład przechodzę przez ulicę. Rozjedzie mnie samochód – i co? Firma umiera razem ze mną. Więc zdecydowaliśmy, że zmieniamy status i tworzymy spółkę jawną – właścicielami jesteśmy cała rodziną. Chłopcy weszli z udziałami.
(Tak: pomimo, że są dorośli i mają odpowiedzialne stanowiska, Marek Mikołajczak wciąż nazywa swoich synów „chłopcami”. _
- Ale szefem jest ojciec? - Zebraliśmy się i z racji przewagi – wygrałem. Ale właścicielami jest pięć osób.
Co znaczy pracować w rodzinie? - Jeśli prowadzi się firmę, trzeba tym żyć: kłaść się z tym problemem, wstawać z nim… I my często tak właśnie robimy, całą rodziną. Każdy ma jakiś pomysł; młodzi ludzie wprowadzają świeżość, sprawność, młodość, zaangażowanie, wiedzę, sprawność, umiejętność poruszania się po e-świecie… Ale potrafimy się też urwać: wolny czas spędzamy poza firmą i jej problemami.

Na szczęście emerytura jest później

Marek Mikołajczak jest bodaj jedynym Polakiem, który ucieszył się na wiadomość o przedłużeniu czasu pracy do 67. roku życia. - Bo ja bym chciał być sprawnym i aktywnym zawodowo do późnej starości. Wstawać rano, ogolić się – i iść do pracy. Bo tak to facet powinien robić.
- Nie sądzi pan, że przyjdzie taki czas, gdy będzie pan już tak zmęczony, że będzie pan chciał wsiąść w tę swoją Insignię i jechać na odludzie, odpocząć od wszystkiego? Zostawić firmę młodym?
- Nie. Za bardzo tym żyję. Z żoną budowaliśmy firmę od zera. Oczywiście: wyjeżdżamy na wakacje, ale zawsze chcę wrócić. Niemożliwe jest, żeby zupełnie się odciąć. Jak człowiek nie ma celu w życiu – szybciej umiera. Proszę zauważyć, że kobiety, mające swoje zajęcia w domu, zachowują dłużej sprawność i dłużej żyją. Natomiast facet poza telewizją i gazetami nie potrafi odpocząć od tego co stworzył własnymi rękami i to w młodości. Chcę być przydatny do końca życia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!