Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zimna wojna o lodówki społeczne w Bydgoszczy i Inowrocławiu

Jarosław Reszka
Jarosław Reszka
Jedna z 19 lodówek społecznych we Wrocławiu i jej opiekun - społecznik
Jedna z 19 lodówek społecznych we Wrocławiu i jej opiekun - społecznik Jan Holod
W naszym podzielonym kraju niewiele już pozostało stref wolnych od konfliktów. Do niedawana sądzić było można, że jedną z nich jest pomoc społeczna. Ten czas, niestety, minął.

Świadczy o tym inicjatywa, z jaką najpierw w Inowrocławiu, a teraz w Bydgoszczy wystąpili działacze prawicowych młodzieżówek. Chodzi o lodówki społeczne. Pod tą nazwą kryją się ogólnie dostępne lodówki, które stawia się w celu wymiany żywności. Produkty wkładają do nich ci, którzy kupili za dużo, wyjmują zaś ci, którzy nie mają co jeść.

Sieć takich lodówek powstała we Wrocławiu. Od lutego ubiegłego roku, gdy pierwszą lodówkę społeczną postawili studenci w akademiku „Arka”, minęły prawie dwa lata i w tym czasie podobnych punktów powstało we Wrocławiu już 19. Sformułowano też regulamin ich funkcjonowania. Każda lodówka społeczna powinna być przeszklona, stać w miejscu uczęszczanym, zadaszonym i oświetlonym. Powinna mieć opiekuna, który zadba o czystość i skontroluje świeżość produktów. Regulamin określa także, jaką żywność należy do lodówek wkładać.

Proste, nieprawdaż? Pomysł nie wymaga osobnego lokalu i obsługi, jak tradycyjne stołówki czy jadłodzielnie. Nie uraża uczuć potrzebujących, bo jeśli ktoś nie chce być widziany w kolejce po pomoc - tak jak to się między innymi dzieje w Bydgoszczy, pod bazyliką czy na Gdańskiej, to może zaglądać do lodówki późnym wieczorem.

Ryzykownym elementem pomysłu na lodówki jest natomiast ich powszechna dostępność w połączeniu z odpowiedzialnością za ewentualne zatrucia pokarmowe. Opiekun lodówki nie powinien przecież iść pod sąd za to, że nie czuwał w chwili, gdy jeden włożył starą konserwę, a drugi ją zjadł i wylądował w szpitalu. Nie słyszałem, by do takiego wypadku kiedykolwiek doszło we Wrocławiu, ale jednak zdarzyć się to może.

Co to ma wspólnego z upolitycznieniem pomocy społecznej? Młodzi, szlachetni działacze zazwyczaj snują piękne plany, przy których chcą pracować ze wszelkich sił. Jednego im tylko brakuje - pieniędzy. I o nie dobijają się na przykład w ratuszu. Inaczej było z aktywistami prawicowych młodzieżówek w Inowrocławiu. Ci zwrócili się do prezydenta miasta nie o to, żeby pomógł im w organizacji lodówek społecznych, tylko żeby ich w tym wyręczył. Miasto miało lodówki kupić i opłacać prąd przez nie zużyty. Ważniejsze jednak, że miało o nie też dbać na co dzień, biorąc na klatę skargi na brud, smród i zatrucia pokarmowe. Rolą, jaką zostawili dla siebie działacze, było, jak rozumiem, paradowanie w glorii dobroczyńców.

Wcale nie dziwię się, że inowrocławski ratusz nie przystał na taki podział ról. Prawicowi aktywiści ogłosili zatem, że prezydent Brejza nie chce pomagać ubogim i w związku z tym oni sami takie lodówki postawią w partyjnych biurach. A czy nie mogli od tego zacząć? W swoich biurach pokazać, jak pięknie wschodzi ich ziarno i dopiero potem zgłosić się po wsparcie do prezydenta?

Nim pierwsza lodówka powstała w Inowrocławiu, jej piewcy zdążyli zorganizować konferencję w Bydgoszczy, na której padło takie samo ultimatum, jak w Inowrocławiu: albo prezydent Bruski ufunduje lodówki i zadba o nie, albo młoda prawica sama wstawi je do swych biur i będzie pomstować na aspołeczny samorząd.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera